Palmapalma, Prosty na moście, Dominikana, Saona.

Lot trwał już jedenaście godzin i miałem wrażenie, że nigdy nie dolecimy do upragnionej Dominikany. W końcu wylądował, wysadzili nas na płytę lotniska i jak stado baranów zostaliśmy przeprowadzeni do szałasu pokrytego wyschniętymi liśćmi palmowymi. Z daleka wyglądało jak wiejska strzecha, albo obora, a my mieliśmy mieć tam odprawę paszportową.


To było międzynarodowe lotnisko i taki los nas spotkał, pomyślałem, jednak okazało się zupełnie coś innego. Lotnisko z zewnątrz wyglądało mało poważnie, lecz od wewnątrz było wyposażone, jak w rozwiniętych krajach. Lotnisko było przestronne, konstrukcja nowoczesna, a pokrycie liśćmi palmowymi jest tradycyjne i skutecznie chroni przed upalnym słońcem. Także brak ścian daje naturalną klimatyzację.


Zamieszkaliśmy w kompleksie hotelowym na Punta Cana, przepięknej okolicy i czuliśmy się jak miliarderzy mający cały świat u stóp. Tu się obsługa kłania, tam zachęcali do jedzenia, jak w dzieciństwie rodzice. Zawsze mam świadomość, że to za moje pieniądze są tacy przesadnie mili, ale kiedy pojechałem na wycieczkę i zobaczyłem biedę oraz nierówności społeczne, to poczułem wstyd, że uczestniczę w tej nierówności.


W takiej sytuacji najlepiej nie myśleć nad marnością tego świata, tylko brać garściami z hektarowych stołów żarcie i picie, a w pokoju poprawić, bo był tam barek na własny użytek.


Saona Island to mała wysepka na Morzu Karaibskim, tropikalna i jakże piękna. Będąc na wczasach na Dominikanie, popłynęliśmy tam katamaranem, jako wycieczka fakultatywna. Rejs w tamtą stronę trwał ok. dwóch godzin, a z powrotem znacznie krócej. A że krócej, to wcale nie z powodu rumu. Ale o tym dalej.


Mieszkańcy Karaibów to rozbawione i roztańczone ludy, więc i nam się udzieliło. Oczywiście z pomocą rumu z colą, która suto częstowali. Jeśli ktoś na łodzi miał pustą szklaneczkę, to zaraz mu ją napełniali. I odmówić nie wolno, a wyjątek to kobiety w ciąży. Tylko że takich brak, a więc wszyscy więcej, lub mniej mieli w czubie. Ja i Mieciu więcej.


Przybiliśmy katamaranem do wyspy i turyści chwiejnym krokiem wyszli na ląd. Kiedy stanąłem na plaży pomimo, że to marzec, uderzyło mnie piekielne gorąco. W takiej spiekocie bez płynów byłoby krucho, więc czym prędzej z Mieciem podążyliśmy do wodopoju, którym był barek z napojami urządzony na nasze przybycie. Wyspa jest prawie niezamieszkana, a w miejscu, gdzie się znaleźliśmy, bezludna. Oprócz palm i przepięknej przyrody, nic nie ma. Za to woda w Morzu Karaibskim, jak w wannie. Można w niej siedzieć bez ruchu i nie zmarznąć. To było konieczne, bo w przeciwnym razie groziło ugotowaniem się na plaży. Napoje na nic się nie zdały, a nawet pogorszyły samopoczucie, no bo ile można wypić rumu z colą, pomimo że cienkiego.


Po kilku godzinach pobytu na wyspie zabrano nas z powrotem, lecz już nie katamaranem, lecz ślizgaczami. Te łodzie motorowe rozpędzały się do prędkości ponad 80 km/godz i zważywszy naszą przytłumiona percepcję, świat ino tak nam migał przed oczami. Nie wiem, jakim cudem nie wypadliśmy z łodzi, bo skakała po grzbietach fal, a my razem z nią.


Nagle zatrzymaliśmy się i sądziłem, że po to, byśmy się znów napili rumu. W tyle łodzi był barek, a sternik barmanem. Ja z Mieciem chlasnęliśmy sobie jeszcze po dwie szklaneczki i sądziłem, że za dużo, bo dopadły nas halucynacje. Przynajmniej tak sądziłem, kiedy Mieciu pokazał mi Jezusów chodzących po wodzie. Było ich dziesiątki, bliżej i dalej, jak okiem sięgnąć. Mieciu rzekł: - Zdzichu, wypijmy więcej, to może znikną. I tak zrobiliśmy, lecz Jezusy nie znikły, a wręcz przeciwnie, sami staliśmy się Jezusami chodzącymi po wodzie. Otóż wiele kilometrów od brzegu wyspy jest mielizna rozciągająca się kilometrami, a woda sięgała do kolan, albo pasa. Niesamowite wrażenie kiedy będąc na środku morza, chodzi się po wodzie.


Podróż powrotna dobiegła końca i trwała nie dłużej, niż pół godziny. Kiedy wróciliśmy na ląd, stwierdziłem, że muszę tu znów być. I wróciłem, lecz nie fizycznie, lecz piórem w poniższym tekście.


Wyspa Saona Island tak mnie urzekła, że musiałem o niej coś napisać. Na innym forum prowadziłem wymianę postów z palmapalmą na różne tematy i wspomniałem o wyspie, bo akurat wróciłem z wczasów z Dominikany. To będzie kilka odcinków w formie listów, ale jakże oddających urok Saony. I Palmapalmy oczywiście. Mam jej zgodę na publikowanie postów.

Dodam, że miejsce i czas są rzeczywiste, a wydarzenia fikcyjne.




Prosty na moście


Palemko, mam Ci tyle do powiedzenia, że życia by zabrakło. Bardzo się cieszę, że odzyskałaś równowagę, że sama wyszłaś z doła, a nawet umiesz się wspiąć na sam szczyt piękna, marzeń i szczęścia. Także cenisz sobie wolność i samodzielność. Nie chcesz by ktoś wciągał ciebie za rękę, chcesz na szczyt wejść sama. Bardzo ładna to postawa, tylko pamiętaj, że jesteś kobietą i nigdy nie poddasz się.


To jest ostatni list do ciebie i więcej mnie nie będzie. Wyruszam w bardzo daleką podróż, niebezpieczną w nieznane i mogę zginąć.

Wyruszam w rejs dookoła świata moim Titanic-iem. Mogę napotkać górę lodową, smoki morskie, albo ryczące czterdziestki. Wszystko mogę napotkać i może również być nimfa wodna, albo Afrodyta. Mój Titanic jest zatapialny i to bardzo, bo jest nim tratwa, którą sam zbudowałem. Jest ona jeszcze mniejsza niż Ra, ale powinna dopłynąć do celu. Gdybym się więcej nie odezwał, to znaczy, że ten cel był za daleko. Tak daleko, że nigdy do niego nie dopłynąłem. Ale nie będę żałować, bo jestem bogatszy o cele, które już osiągnąłem za twoją przyczyną.

Macham chusteczką na pożegnanie i znikam na horyzoncie. Pa.



(po kilku miesiącach)


Palmapalma


Ha!Prosty! Ale numer, zaglądam na forum pierwszy raz od.. no dawna i kogo widzę? Prostego. Telepatia chyba to się nazywa. Co słychać w wielkim świecie? Gdzie, na jaki brzeg Ciebie fale rzucały? Daleko odpłynąłeś czy może dryfowałeś w pobliżu? Opowiadaj wszystko po kolei i ze szczegółami, zajrzę, poczytam. A wiesz, że kontemplując miniony rok wspominałam też nasze rozmowy? Cieszę, że Cię widzę całego i zdrowego. Pozdrawiam.



prosty na moście


Ach, to cała historia ze mną, musiałbym ci długo opowiadać. Może życie wisiało na włosku, właściwie to umarłem. Los okazał się dla mnie łaskawy i jestem tu na necie żywy i zdrowy. Powiem tylko, że uratowała mnie Indianka i....poślubiłem ją. Wybacz Palemko, ale ciebie nie było, a ja niestety jestem tylko mężczyzną. Czułem się taki samotny i chory, a ona taka opiekuńcza. Ale nie będę cię zanudzać Indianką i następnym razem opowiem o moich przygodach na tratwie.

Pozdrawiam.


palmapalma


No to opowiadaj! Po to się tutaj spotykamy, ciekawość mnie zżera po tym sensacyjnym wstępie

Nie przejmuj się, że jesteś tylko mężczyzną, my kobiety wierzymy, że kiedyś ewolucja da Wam szansę Ale rozumiem, że słabość ciała osłabiła też ducha, stąd ten nierozważny krok w małżeństwo

Czekam z niecierpliwością na szczegóły. Pozdr.


prosty na moście


Witaj Palemko.

Tak, to chyba winna jest ewolucja, że pcha nas objęcia oceanów i....kobiet. To są największe żywioły i można jedynie dyskutować, który żywioł większy.

Jak miło wspominam nasze rozmowy na plaży, kiedy byłem wyczerpany po całodziennej pracy. Przy tobie odzyskiwałem energię i tak mogliśmy do rana prowadzić dysputy i nie tylko dysputy.


Mi osiadłe życie nie opowiadało i w pewnym momencie podjąłem decyzję o wyruszeniu w podróż dookoła świata. Biedny jestem i stać mnie było tylko na tratwę i nią wyruszyłem w rejs. Zaplanowałem całą trasę, a miejscem startu była nasza plaża na Śródziemnym. Później Atlantyk, Przylądek Horn, Pacyfik i przez Ocean Indyjski, kanał Sueski i dobicie do naszej plaży. Moim największym marzeniem było, żebyś powitała mnie, kiedy do plaży dopłynąłbym.

Późno się zrobiło, a ja jeszcze w pełni nie odzyskałem sił, dlatego Na dzisiaj to wszystko . Jutro spróbuję coś więcej napisać.

Pozdrawiam.


palmapalma


Oj Prosty mój Prosty... tratwa na taką wyprawę przez świat.. trzeba było słowo rzec, wiesz przecież że mam kokosy, mogłabym Cię wesprzeć nie tylko duchowo, ehh... Zniknąłeś a ja stałam na tej naszej plaży i długo machałam chusteczką, wpatrując się w horyzont i myśląc jakie wzburzone morza, oceany pokonujesz? Wrócisz jeszcze? I czy taki sam.. Podobno podróże zmieniają ludzi, zmieniają nasze spojrzenie na świat, nie chodzi o doświadczenia i zaspokojenie ciekawości podróżnika a raczej o nabycie pokory i podziwu dla różnej rzeczywistości w której musimy się aktualnie odnaleźć. Co przywiozłeś z tej podróży? Podziel się z silnie zakorzenioną w jednym miejscu palmą


prosty na moście


Moja Palemko ja wiem, że masz kokosy. Trudno, żeby palma kokosów nie miała, to całe piękno i smak palmy przecież. Brałbym od Ciebie kokosy i nasycał bym się nimi do woli, ale wówczas nie popłynąłbym.


A o innych kokosach mi nie wspominaj, bo moja ambicja nie pozwoliłaby takich od Ciebie wziąć.

Największym kokosem byłabyś ty sama, ale nie mógłbym narażać cię na ryzyko śmierci. Sam prawie nie umarłem przez te miesiące, kiedy dryfowałem po oceanie. Na przemian traciłem przytomność i odzyskiwałem, a największym pragnieniem były kokosy. Od ciebie...


Na dzisiaj to tyle, bo oczy mi nie wróciły do sprawności od odwodnienia i porażenia słońcem. Lekarze mówią, że za miesiąc, dwa będzie ok.

Pozdrawiam.


palmapalma


Kokosy są po to by brać je mój miły Prosty. Kokosy to sama słodycz i dobro. Mogłeś śmiało brać, korzystać i cieszyć się nimi Teraz niestety za późno, Twoja podróż wiele zmieniła, kokosami delektuje się inny wielbiciel palmowych owoców, a Prosty ma Indiankę, która na pewno ma wiele innych zalet i ważne, że dobra, że opiekuńcza, troskliwa i kocha..

I dzięki niej mogę dzisiaj z Tobą prowadzić przyjacielskie konwersacje

A cóż się takiego Prosty wydarzyło, co za tragiczne wydarzenia tak Ciebie osłabiły. Martwi mnie Twój stan... Czy mogę jakoś pomóc? Może cien, może odrobina kokosowego mleka, może kojący szelest liści..?


prosty na moście


Droga palemko, teraz już wiem, jaki byłem głupi, że nie brałem od ciebie wszystkich kokosów. Przecież ty byłaś dla mnie jednym najpiękniejszym kokosem. Czy to jakaś duma mi na to nie pozwoliła? Teraz, kiedy drugi raz się narodziłem, już nie jestem taki dumny i biorę świat całymi garściami. W tej chwili wygrzewam się w cieniu palm na przepięknej tropikalnej wyspie Saonie i stukam do ciebie te słowa. Ale o tym później, a teraz chcę powiedzieć, że mi siebie jest żal, a nawet zazdrosny się czuję o tego wielbiciela palmowych owoców. Uważaj na niego.


Czy to możliwe, żebyśmy tylko na płaszczyźnie przyjacielskiej prowadzili rozmowę? To jest jak koniec świata, ale jednak przyjaźń sobie bardzo cenię i niech tak zostanie. Przynajmniej na razie.

Pytasz, cóż takiego tragicznego się wydarzyło? Otóż to wszystko przez ryczącą czterdziestkę. Zwykle przez takie czterdziestki traci się stare związki, dom, kasę, a u mnie stawką było moje życie.

W poprzednim poście nakreśliłem moją trasę, jaką chciałem pokonać, ale zrealizowałem jej niewiele. Jeszcze powrócę do moich wcześniejszych przygód na oceanie, ale powiem o tej tragicznej dla mnie przygodzie. Stało się to na Przylądku Horn, gdzie są najtrudniejsze warunki żeglarskie.


Otóż opływałem go i byłem już w połowie drogi, aż tu nagle na mnie leciała rycząca czterdziestka. Naprężyłem swój maszt na maxa, by stawić jej czoła, ale ona mi nie dała żadnych szans. Najpierw chwyciła za maszt i zaczęła nim targać. Na lewo, na prawo, chciała go złamać. Nawet ciągnęła, jakby wydawał się jej za krótki. Ale on nie był krótki, ani cienki, bo był okazały i sztywny. A może ta okazałość zdenerwowała czterdziestkę i zaczęła się nad nim pastwić. To było straszne - zewsząd wiał straszliwy wiatr, sztorm targał moją tratwą i już myślałem, że za chwilę się rozpadnie na strzępy. Ale nie maszt, on był najmocniejszy z całej tratwy. Chwyciłem się go oburącz i tym sposobem cała konstrukcja stała się wytrzymalsza. Lecz nie dla czterdziestki, bo skupiła na nim uwagę i zajęła się dogłębnie.

Wiedziałem, że jeśli mój maszt padnie, to i ja podzielę jego los. Dlatego z całej siły utrzymywałem go w pełnej gotowości, bo tylko on dawał szansę przeżycia. Ale cóż może mężczyzna wobec rozszalałej czterdziestki!


No i stało się - wokół mnie ocean zakręcił, znalazłem się w jakimś wirze wody, białego szkwału i czterdziestki próbującej mnie wkręcić w dno oceanu. Widziałem wokół siebie ściany wody próbujące mnie nakryć swoją siłą i namiętnością. Znalazłem się w jakiejś studni wodnej. Ona była głęboka, a ja na samym dnie. Jednak widziałem skrawek nieba z tej głębiny i dawało mi to nadzieję na ocalenie.

Po ciężkiej walce z żywiołem moja nadzieja słabła i równocześnie chęć uwolnienia się. Nawet było mi dobrze, kiedy studnia ryczącej czterdziestki zaciskała się na mojej tratwie, a zwłaszcza maszcie. Czułem błogość i nie chciałem nic zmieniać. Może to z niedotlenienia mózgu, bo chyba się już topiłem. Miałem majaki. Wiedziałem, że to koniec. A może umarłem i jestem niebie?


Palemko, o tym napiszę następnym razem, bo jest już późno. Też nie czuję się najlepiej, a poza tym woła mnie...

Ale o tym później. Pa.



Palmapalma


Ahh.. rycząca czterdziestka.. najbardziej bezwzględną i destrukcyjna ze wszystkich możliwych dziesiątek.. Na takie najbardziej trzeba uważać, mój dzielny Prosty. Dałeś sobie radę, przeżyłeś, to doświadczenie powinno Cię wzmocnić, ale widzę że wciąż dochodzisz do siebie, to musiało być straszne. Ale ważne, że maszt nie ucierpiał, to przecież podstawa na tratwie.

A kokosy.. Byłam sama, porzucona na tej plaży, wystawiona na pokusy i podmuchy, kokosy dyndały pod liśćmi dojrzewając, no stało się, zbłąkany turysta natknął się kiedyś na mnie, był zmęczony położył się w cieniu moich palmowych liści, popatrzył w górę zobaczył kokosy i oszalał na moim punkcie.. i tak to się skończyło, a może zaczęło.. w każdym razie, on ma cien i kokosy a ja towarzystwo na tej pięknej ale pustej plaży. Jednak to tylko taki niezobowiązujący układ, on jak to turysta jest tymczasowo, a ja jak to palma zbyt chwiejna i niestała.

Odpoczywaj prosty na tej rajskiej wysepce Saonie, wygrzewaj obolałe członki i kochaj swoja indiankę.




prosty na moście


Masz dobrze, że jesteś wielbiona przez oszalałego na Twoim punkcie turystę. Kokosowa palma to piękna palma i niejeden chciałby leżeć u jej stóp.

Ja też wyleguję się pod palmami, ale to nie ta palma...

Ale nie narzekam, bo jest mi tu dobrze, moja Skło obiega mnie, podtyka najlepsze kawałki do jedzenia i nie tylko jedzenia. Największe przeboje mam z teściem Indianinem. On chce, żebym wybudował sieć hoteli na Saonie, a ja się z tego uśmiałem. Powiedziałem mu, że do szałasów indiańskich szanujący się gość z kasą nie przyjedzie. Może by i przyjechał, ale najwyżej jacyś pasjonaci folkloru, albo rozbitek tratwy.

Okazało się, że ów teść jest właścicielem wyspy. On chce sfinansować całą inwestycję, by córce zapewnić przyszłość. Powiedz palemko, co mam począć? przecież ja się nie nadaje do osiadłego życia.



palmapalma


Prosty mój drogi, każdy związek to sztuka kompromisów, a zwłaszcza jeśli jest to związek z dzikim Saończykiem bo przecież żeniąc się ze swoją Indianką ożeniłeś się z właścicielem wysepki - jej ojcem a poza tym , każdy żeglarz musi mieć swój port, swoją przystań do której zwija po dalekich podróżach, pozwól więc teściowi zrealizować się w biznesie hotelowym, a sam korzystaj z kokosów jakimi ten interes zaowocuje


prosty na moście


Palemko sorki, że tak długo nie odpisywałem, ale wiesz, obowiązki.

Jestem mocno zaangażowany w budowę hotelu z całą infrastrukturą.To jest mnóstwo przygotowań i wiele własnej pracy. Na dzień dzisiejszy zamknąłem najważniejszy etap prac konstruktorskich, mianowicie został wkopany słup, na którym spoczywać będzie połać dachu. Będzie powiązany krokwiami i kalenicami z pozostałymi podporami, a całość pokryta wysuszonymi liśćmi palmowymi.

Wcześniej zrobiłem projekt architektoniczny całego obiektu i chciałem pokazać teściowi, inwestorowi całego przedsięwzięcia. Na moje nieszczęście przyszła wichura i zasypała mi cały projekt. Jutro spróbuję znów narysować na piasku ten projekt i niech teść go zaakceptuje.


Mam do ciebie pytanie Palemko, ale takie techniczne. Ty jesteś obeznana z hotelami 5-cio gwiazdkowymi i chciałbym się dowiedzieć, jak taki hotel musi być wyposażony w urządzenia techniczne i sanitarne? Powiem tylko czym dysponuje i czy to wystarczy?

Ujęcie wody, to są zbiorniki retencyjne w zwiniętych liściach bananowców z okresową podażą deszczówki. Ciepło do przygotowywania posiłków to jest ognisko pośrodku holu hotelowego, a WC to zwykły drążek i dołek w kącie tego holu.


Zwracam się do Ciebie z tymi problemami, bo jesteś osobą bardzo wymagającą i możesz mi wiele doradzić. Pamiętam doskonale czasy, kiedy pogardziłaś moim winem kupionym na Twe przybycie. Ja wówczas wyprułem ostatni grosz na to winko, a ty dostałaś od niego odruchów wymiotnych. Ale druga musztardówka już ci smakowała.

Tu, na wyspie, nawet musztardówek nie ma i muszę robić dłubanki z drzewa palmowego. Na zewnątrz tych naczyń chcę wyryć napis krew Azteków. Czerwone wino w takim kubku może być niezłą atrakcją turystyczną.


Palemko muszę już kończyć, bo stoi przy mnie teść z włócznią i wymachuje nią, bym zabrał się do roboty.

Czekam na list od ciebie. Pa.


palmapalma


Witaj Prosty,

Przepraszam, że mnie nie było tak długo, ale ostatnio trudne chwile dla Palmy przyszły i jakoś czasu, chęci i weny twórczej brak.

Ten Twój hotel to jak widzę superhiperextraexclusiveapartments, w kategoriach gwiazdkowych się nie mieści, przepych i rozmach w każdym szczególe, naprawdę jestem pod wrażeniem przemyślanych rozwiązań i udogodnień oraz wyposażenia godnego szejka. Pomyśl jeszcze może tylko o jakimś SPA na terenie, warunki do tego masz przecież idealne - woda, błoto, kamienie, w różnych wariacjach i kombinacjach a wtedy bez wahania zamelduję się na Twojej wyspie.

Tymczasem zmykam, poszumieć trochę muszę. Pozdrawiam Ciebie gorąco, i nie daj się zdominować teściowi, teraz Ty jesteś młody, silny, zdrowy samiec, pokaż mu kto na wyspie rządzi.

Całuję.


prosty na moście


Nie przejmuj się, bo ja też jestem bardzo zabiegany. Budowa hotelu, organizacja i koordynacja pracy, a nawet jestem przewoźnikiem i to wszystko pochłania mnie całkowicie. A jeszcze moja Indianka mnie pochłania, bo to jest kawał kobiety. Nieduża, ale krępa i bardzo silna. Ona mi pomaga w budowie hotelu i zastępuje kilku chłopów, a nawet maszyny budowlane. Ona sama wciągnęła i zamocowała wszystkie krokwie na dachu. Chciałem to ja zrobić, ale mnie odepchnęła i powiedziała, iż sama zrobi. Stwierdziła, że jeszcze sobie coś uszkodzę i kogo będzie pochłaniać.

Jestem ci wdzięczny palemko, że służysz mi radą w sprawach hotelu i rzeczywiście masz rację z tym spa. Przyszedł mi pomysł, by je urządzić i niech by nawet było poza budynkiem hotelowym. Na początek chciałbym zrobić hydromasaże i jacuzzi. Do hydromasażu chciałbym zastosować 2 słonie, które trąbą nabrałyby wodę morską i tryskały by nią na wczasowicza. Kiedy jeden słoń tryska, drugi idzie napełnić trąbę.

Jacuzzi natomiast, to zwykły dół napełniony mlekiem słonicy i wczasowiczki poczułyby się, jak Kleopatra. A dmuchać mogą zwykli Indianie. W takim superhiperextraexclusiveapartments to wszystko może się wydarzyć.


Opowiem ci jeszcze, jakie przeboje miałem ze swoim teściem. Właściwie to nic takiego, ale mogło się skończyć tragicznie. Tragicznie ze strony mojej żony Indianki, ale po kolei. Otóż teść poprosił mnie, żebym zawiózł tratwą jego córkę Ach na sąsiednią wyspę Hispaniolę.

Na pewno słyszałaś, że tam było trzęsienie ziemi i dużo Haitańczyków poginęło. On chciał wysłać tam swą córkę, żeby rozpoczęła akcję ratowniczą i uratowała wszystkie ofiary. Jej akcja miała nastąpić po odejściu międzynarodowych ratowników, bo ich nieudolność tylko zaszkodziła ofiarom. 

Akcja ratownicza Ach miała polegać na zorganizowaniu grupy modlitewnej, która miała umożliwić zmarłym żyć godnie wśród duchów.


Ale nie o tym chciałem powiedzieć, lecz o teściu i jego prośbie. Ach jest bardzo ładną dziewczyną, ale już nie młodą, bo ma 16 lat. Ona jest tak ładna, że aż ach i ach by się chciało....mówić ciągle.

Ja na to przystałem z miłą chęcią i zobowiązałem się ją tam zawieźć.


Kiedy przygotowałem swoją tratwę do wypłynięcia, poszedłem do teścia, by dał swoją córkę w moje ręce. On stanowczym głosem przestrzegł, bym nie zrobił jej dziecka. By podkreślić wagę sprawy, machnął włócznią blisko mojej twarzy, aż poczułem muśnięcie i dopiero wówczas pozwolił mi zabrać swoją Ach.


W końcu weszliśmy na pokład tratwy i obrałem kurs na Hispaniolę, aż tu nagle przyszła duża fala. 

Zakołysała tratwą, że aż Ach wpada mi w ramiona i nie mogła się z nich uwolnić. Po tej fali przyszła druga fala jeszcze większa i była podobna do ryczącej czterdziestki. Ale o dziwo tratwa jakoś wytrzymała i myślałem, że to już koniec fal. Jednak myliłem się, bo zauważyłem z trwogą, jak wali na nas ogromna fala i musiałaby być to jakaś rozwścieczona sześćdziesiątka. Takich dużych fal nie ma i mogło być to jedynie tsunami. To było małe tsunami, bo przeżyliśmy, ale jednak tratwa się wywróciła, a mnie i Ach wyrzuciło na ląd.


Po tym wszystkim siedzieliśmy na piasku i patrzałem skąd te fale mogły się wziąć, bo nagle osłabły, a morze w oddali było spokojne. Nie mogłem sobie tego wytłumaczyć do czasu, aż spostrzegłem w morzu moją Skło, która ciałem wielkości statku i dłońmi, jak żagle, robiła fale na wodzie. Mnie odechciało się pływania z Ach i to może nie ze strachu, lecz z przekonania, że ona mnie mocno kocha. Ja ustąpiłem, ale nie wiem, co mój teść znów wymyśli.


Całuję.


palmapalma


Prosty jesteś niemożliwy! Uciekaj z tej wyspy dopóki są w Tobie jeszcze resztki cywilizacji. Może ona i rajska, może kroi się hotelowy interes, może jesteś pochłaniany przez dźwigokoparkę Indiankę, ale Prosty mój drogi... czy jesteś szczęśliwy? Te prymitywne zwyczaje i zachowania mogą cofnąć Cię w rozwoju o jakieś 1000 lat... a szkoda bo obawiam się, że jeśli ten regres cywilizacyjny będzie postępował w tym tempie to niedługo nie będziemy mieli wspólnego języka, oprócz języka ciała…


Czyli misja zbawcza podstarzałej Ach nie wypaliła, hmm a nie może się za nich modlić tu gdzie jest? Podsuń jej ten pomysł, bo jestem przekonana że sama nie wpadła.

Hotel coraz bardziej mi się podoba, zwłaszcza te kąpiele w sadzawce z mlekiem. A potem okłady z młodych bananów.. mmm... Ale trochę się boję na tę wysepkę zawitać, twój teść ma dziwne wymagania wobec tubylców. No nic, obserwuję nadal Twoje poczynania i czekam na rozwój wypadków.

Pozdrawiam Cię, Twoja fanka Palma


Prosty na moście


Palemko, nie przejmuj się moim teściem, on nie jest zły, jemu chodziło o dobro córki Ach, żebym jej nie zrobił dziecka w trakcie podróży na Hispaniolę. To jest rejs od rana do wieczora i naiwny teściu nie przewidział, że zagrożenie będzie nadal. Moja Skło nie zezwoliła na naszą podróż. Ona jest bardziej bystra od swojego ojca.


Możesz śmiało przyjechać na naszą rajską wyspę do wielogwiazdkowca, kiedy będzie ukończony. Nigdzie tyle gwiazdek nie spotkasz, co u nas, bo zawieszę ich całe mnóstwo. Oprócz gwiazdek, słoneczka zrobię, bo słońce tutaj ma rangę bóstwa. Z bóstwem słońcem to miałem mrożącą krew w żyłach przygodę, że o mało co życia nie postradałem.


Opowiem ci jak było, a było ze mną krucho. To wszystko przez słońce, które jest bardzo żarłoczne i żądne krwi. Ludzkiej krwi.

A właściwie to przez ciebie palemko, bo posłuchałem twojej rady z tą misją zbawczą na rzecz ofiar trzęsienia ziemi na Haiti. Powiedziałem teściowi, jak zasugerowałaś, że modlić się można tu, na Saonie i równie skutecznie pomóc poszkodowanym i zmarłym. Teściu odrzekł -hmmmm.

Wiedziałem, że ten pomysł mu się spodobał, bo na twarzy malowało mu się zadowolenie i sądziłem, że z tego powodu, iż nie musi wysyłać swej córki w tak niebezpieczną podróż. Jakże się myliłem i stwierdziłem, że bardzo mało znam swojego teścia i ich zwyczaje plemienne. Teść przyjaznym, ale stanowczym głosem powiedział do mnie - będziesz karmił słońce!

Kiedy usłyszeli to współplemieńcy, we wiosce zapanowała ogólna radość, a nawet tańce z okazji tego, co miało nastąpić.  


Rytuał był następujący: Dwóch wojowników posadziło mnie na tronie i przywiązali sznurami do specjalnych klamer, by w akcie karmienia słońca nie przyszło mi do głowy, aby przerwać uroczystość. Tron było to wydrążone w skale zagłębienie, z którego wychodziła wąska rynna na urwisko skalne skierowane ku południowemu słońcu. W samo południe miało mi być wyjęte serce z klatki piersiowej i wzniesione ku słońcu przez kapłana i przywódcy plemiennego - mojego teścia. Krew z mojego ciała miała popłynąć rynną na skały i rozlać się, by ubłagać boga słońca, aby wstawił się za zmarłymi Haitańczykami. Nie można się dziwić ich zwyczajom, bo pochodzą w prostej linii od Azteków, a wiemy, jakie ofiary czynili z ludzi.


Kiedy tak leżałem przywiązany do tronu, miałem nadzieję, że to mi się śni, albo uczestniczę w strasznej komedii, w końcu żyję w cywilizowanych czasach i Saona zbytnio nie odbiega od tej cywilizacji. Te nadzieje okazały się płonne, kiedy ujrzałem zbliżających się wojowników z ogromnym nożem. Wpadłem w szał i zacząłem się drzeć w niebogłosy, uzmysławiając sobie grozę sytuacji i moją bezsilność. To zachęciło oprawców i ucieszyło, bo ofiara musi być świadoma i radować się, że została wybrańcem do wypełnienia misji. Te warunki spełniłem, południe nastało i widzę tych dwóch od serca, by mi je wyjąć.


Ostrze noża wojownik przyłożył do mojej lewej piersi i lekko naciskając, zrobił na skórze ślad, w który następnie miał się zagłębić nóż.

Nagle taniec z okrzykami dzikich ustał, bo miał nadejść kulminacyjny moment wyjęcia mojego serca i podarowania bogowi słońca. Widziałem, jak mój oprawca zamachnął się, by jednym precyzyjnym ruchem ręki dokonać dzieła nakarmienia boga słońca.

Nie wiem, co dalej się działo, bo nastąpiła ciemność. Nic nie widziałem i sądziłem, że to z bólu, albo upływu krwi tak się dzieje. Pomyślałem że jeszcze trochę i będzie po wszystkim, lecz tak się nie stało, bo nadal żyję i uświadomiłem sobie, że mam głowę nakrytą jakąś tkaniną. Po chwili usłyszałem:- "Mój ci jest, mój ci jest"


Czy umarłem i znalazłem się w średniowieczu, albo u Sienkiewicza na kolacji? Nie, to działo się naprawdę. Po zdjęciu mi płótna z głowy sprawa się rypła, bo zobaczyłem Indian skręcających się w pół ze śmiechu, a u wezgłowia stała moja Skło, lecz poważna. Po uwolnieniu mnie z więzów oszołomiony przy pomocy Skło zwlokłem się z tronu .

Kiedy doszedłem do siebie, podczas wspólnego posiłku, zostałem zapoznany z ich kulturą i obrzędami religijnymi. Oni rzeczywiście są cywilizowanymi ludźmi.


palmapalma


Pojawiam się i znikam, i znikam, i znikam, mam na Twym punkcie bzika, mam bzika, mam bzika, daj się sobą nacieszyć, nacieszyć, nacieszyć i siedem razy zgrzeszyć i zgrzeszyć i zgrzeszyć... chyba coś pokręciłam ale jakoś tak mi się przypomniał ten tekst, uznałam, ze adekwatny do charakteru naszej znajomości i stopnia zażyłości. Przy tak intensywnej budowie pewnie prace przy hotelowym szałasie już dobiegają końca, wkrótce Twoja temperamentna Indianka będzie Ciebie miała wyłącznie dla siebie. Już jej zazdroszczę tego stanu posiadania. A ja.. jestem sobie zwykła Palma, szumię i kokosami kuszę spragnionych napalonych. Lepiej Prosty trzymać się ode mnie z daleka, ja mam działanie destrukcyjne a mój autograf i tak nie ma żadnej wartości, no może poza sentymentalną..


prosty na moście


To był ostatni post, bo palmapalma więcej się nie odezwała, a tyle jeszcze miałem do powiedzenia. Pewnie zajęła się swoim wielbicielem.



Więcej:
https://podroze-forum.pl/viewtopic.php?f=933&t=14797     

https://podroze-forum.pl/viewtopic.php?f=23&t=14798

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kuba wyspa jak wulkan...wygasły.

O mnie.