Selene

Selene


-1-


Chcę opowiedzieć moje sny. Mam je od jakiegoś czasu i nie wiem, dlaczego takie są. A przede wszystkim, skąd się biorą, bo na pewno nie powstają w mojej głowie. One są tak niesamowite i takie realistyczne, że nie mogą być zlepkiem myśli i doświadczeń z życia.

Otóż śniło mi się, że szedłem w towarzystwie dwóch osób, ale inaczej niż zwykle, nierealnie.

To była wędrówka z kobietą i mężczyzną, którzy mieli na sobie nieznany mi rodzaj odzienia, niewiele różniącego się od normalnej odzieży, przylegającego do ciała idealnie, a na plecach niewielkie plecaki. Ubranie kobiety dokładnie ukazywało jej kształty ciała. Biodra, talia i biust wyraźnie się odznaczały i muszę przyznać, że była bardzo pociągająca. Mężczyzna także był świetnie zbudowany, z widoczną muskulaturą. 

Podczas wędrówki nie pozostawialiśmy żadnych śladów i dopiero później się zorientowałem, że idąc, nie dotykamy gruntu, lecz unosimy się niewiele ponad nim. Może to przez kobietę, bo wpatrywałem się w jej biodra, jak pięknie falowały, kiedy stąpała. Widok ten mnie zahipnotyzował, a może to było ich celem?

Szedłem parę kroków za nimi, a ci często się za mną oglądali, jakbym był pod ich opieką. Znajdowaliśmy się w dolinie, a wokół rozpościerał się dziwny krajobraz. Był przytłaczający i zarazem piękny. Dookoła widziałem ogromne wzniesienia, nad którymi słońce chyliło się ku zachodowi. Wyglądało niesamowicie – oślepiająca, rozżarzona kula ognia na tle czarnego nieba, a po bokach gwiazdy i ogromna planeta. Wisiała nad naszymi głowami, wielka, błękitna, z widocznymi zarysami kontynentów, morzami, częściowo zachmurzona, a jej widok sprawiał przytłaczające wrażenie.

O Boże! Nagle uświadomiłem sobie, że tą planetą może być tylko Ziemia! Mój dom. Byłem kompletnie zdezorientowany i chciałem zrozumieć swoje położenie – gdzie jestem i skąd się tu wziąłem? Jedyne, co przychodziło mi do głowy, to to, że jestem na Księżycu. Tylko z tej odległości Ziemia mogła być tak widoczna.

Jej błękitny kolor z zarysami kontynentów przywoływał we mnie tęsknotę za domem. Czułem się, jakbym opuścił go na zawsze i nigdy nie miał powrócić. Z jednej strony tęsknota, a z drugiej ciekawość nowej sytuacji kazały mi podążać za kobietą i mężczyzną w tajemniczej wędrówce.

Nasze sylwetki rzucały wydłużone cienie na powierzchnię Srebrnego Globu i wyglądały dziwacznie, a nawet śmiesznie. Jednak świadomość, że są to nasze cienie, uspokoiła mnie i zacząłem napawać się pięknem tej chwili, ponieważ cień kobiety poruszał się w rytmie jej falujących bioder. Te ruchy kobiety i jej cienia dawały wrażenie przepięknego tańca dwóch bogiń.

W tym momencie nasunęła mi się myśl, by nazwać kobietę. Zrozumiałem, że zasługuje na imię starogreckiej bogini Księżyca – Selene.

Zastanawiam się, po co im potrzebna była ta wędrówka ze mną, zdziwionym człowiekiem. Oczywiście we śnie wszystko może się zdarzyć: Księżyc, unoszenie się nad gruntem, a nawet śliczna kobieta. Uświadomiłem to sobie później, bo w pewnym momencie zatrzymali się, i ja również, odwrócili do mnie i przyjrzałem im się dokładnie. Mężczyzna miał ciekawą twarz, jak setki innych przystojnych facetów. Twarz kobiety była śliczna – mogłaby ona zostać boginią również na Ziemi.


Nagle poczułem, że coś mnie przeszyło – stałem jak sparaliżowany, ale mogłem się poruszać. Miałem pełną świadomość, widziałem i czułem, jednak było to coś zupełnie innego. Od pary emanowała sympatia, jakby oboje wysyłali ku mnie swoiste fluidy życzliwości.

Staliśmy tak dość długo i przyglądaliśmy się sobie, lecz nie była to zupełna bezczynność, tylko porozumiewanie się bez użycia głosu czy gestów, raczej telepatycznie. Rozmowa polegała na przekazywaniu informacji – kiedy byłem czegoś ciekaw i chciałem usłyszeć odpowiedź, nagle ona pojawiała się w mojej głowie. Nie miało to charakteru nagłego olśnienia, tylko przypomnienia jakby dawno zapamiętanego jakiegoś faktu. Jestem przekonany, że nie miałem tego wcześniej w pamięci.

W tej komunikacji naszych świadomości było coś jeszcze, i to coś bardzo niepokojącego. Czułem, że oni szperają mi w mózgu. Ja też miałem wgląd w ich umysły.

To połączenie naszych myśli było tak ścisłe, że stanowiliśmy jedność w trzech fizycznych ciałach. 


-2-


Nastał zmierzch, światła aut z naprzeciwka oślepiały i jechałem ledwo żywy. Po krótkiej trasie nigdy nie byłem tak zmęczony. Czułem się, jakbym zrobił tysiąc kilometrów, a w rzeczywistości przejechałem zaledwie dwieście. Z piskiem opon zatrzymałem samochód przed domem, wyskoczyłem z niego i biegłem przywitać się z moją ukochaną żoną. Po trzech dniach rozłąki potrzebowałem jej jeszcze bardziej.

Dzwoniłem dłuższą chwilę do drzwi, zaniepokojony, gdyż nikt ich nie otwierał. W podobnych sytuacjach żona zwykle zachowywała się inaczej i wyczekiwała mojego powrotu, patrząc przez okno. Drzwi otworzyły się leniwie i wreszcie ukazała się w nich ukochana. Wglądała na zaskoczoną moim widokiem i po chwili usłyszałem szloch, a potem poleciały na mnie pięści. Nie przebierając w słowach, powiedziała, żebym sobie poszedł i zostawił ją i dzieci w spokoju. Nie miałem pojęcia, co się stało, przecież dwie godziny wcześniej rozmawialiśmy przez telefon i nie zdradzała żadnych negatywnych emocji. A wiecie, co teraz powiedziała? Wykrzyczała mi: – Niegodziwcze, nie było cię cały miesiąc!

Po lawinie wyzwisk i szlochów w końcu trochę się uspokoiła i wpuściła mnie do domu, by wyjaśnić tę moją zagadkową nieobecność. Byłem kompletnie ogłupiony zaistniałą sytuacją, bo ona twierdziła, że nie było mnie miesiąc, a ja, że tylko trzy dni, a od naszej ostatniej rozmowy upłynęły jedynie dwie godziny. Brakowało dwudziestu siedmiu dni i sądziłem, że może dostałem amnezji. Albo żona. Musieliśmy znaleźć dowody potwierdzające nasze stanowiska. Pospiesznie spojrzałem na zegarek i rzeczywiście wskazywał, że nie było mnie miesiąc. Ale przecież zegarek mógł się zepsuć, dlatego szybko otworzyłem laptopa, którego miałem ze sobą.

– No dalej, odpal, co tak mulisz! – krzyknąłem do ciemnego ekranu.

Czułem, jak pot spływa mi po plecach. Ręce zaczęły mi drżeć, a myśli biegały po głowie z przerażenia, że to, co mówi żona, może być prawdą. Komputer wreszcie odpalił i na monitorze przeczytałem datę.

– Kurwa!

Biegałem po mieszkaniu i szukałem następnych dowodów mojej amnezji, ewentualnie dylatacji czasu. Niestety, fakty świadczyły przeciwko mnie, bo tę samą datę potwierdziła telewizja. Żona oczywiście mi nie uwierzyła i podejrzewa, że ją okłamuję i zdradzam. Ja, Bogu ducha winien, zapewniam, że nie. Ale czy na pewno?

Nie mogłem pogodzić się z tą zagadką, zacząłem analizować przebieg mojej nieobecności w domu i doszedłem do zaskakujących wniosków.

Noc była wspaniała, bo przez ten miesiąc nie spaliśmy ze sobą i byliśmy bardzo wyposzczeni. Czyżby miesiąc?

Buszowałem gdzieś po Księżycu, przyglądałem się bezczelnie jakiejś księżycowej bogini, a posiadam taki skarb w domu. My też potrafimy się porozumiewać bez słów – i to z wielką przyjemnością.

Po wspólnym śniadaniu wszystko wróciło do normy i nawet dzieci się nie zorientowały, że mieliśmy jakąś kłótnie. Bardzo się cieszyły z mojego powrotu po tak długiej nieobecności. Ustaliliśmy z żoną, żeby powiedzieć dzieciom, że musiałem wyjechać na dłużej i nie mogłem ich zawiadomić. Syn ma sześć lat i sądzę, iż domyśla się jakichś kombinacji.

Przez cały następny dzień próbowaliśmy rozwiązać tę zagadkę i jedyne, co mi przyszło do głowy, to to, że zostałem uprowadzony przez obcych. Mówi się o tym, nawet napisano o tym wiele powieści i są świadkowie tych wydarzeń. Oczywiście takie tłumaczenie mnie nie przekonuje, ale jak inaczej wyjaśnić moje zniknięcie? Za taką wersją przemawiają wspomnienia o spacerze po Księżycu. Bardzo wiele mi się przypomina.

Byliśmy w komplecie – żona, ja i dzieciaki. Nasz dom był z tego powodu pełen radości. Cały czas rozmyślałem o mojej przygodzie. Jestem coraz bardziej przekonany, że to było jednak uprowadzenie. Żona jest tego samego zdania.

– Kochanie, jesteś podatny na uprowadzenia. Też cię uprowadzę i nie oddam żadnej księżycowej damie. Wiesz, jakie katorgi przechodziłam podczas twojej nieobecności? Już myślałam, że straciłam cię na zawsze. Nie mogłam się z tym pogodzić, tylko miłość do ciebie trzymała mnie przy życiu. Pozostały mi dzieci, jedynie dzięki nim przeżyłam. – Po tych słowach spojrzała mi w oczy i mnie pocałowała.

Myślę, że całowała tak badawczo, by sprawdzić, czy nie myślę o żadnej księżycowej kobiecie. Lecz myślałem o niej, o mężczyźnie i o Księżycu. To były wspomnienia bardzo absorbujące i na pewno wpłynęły na moją psychikę. 


- 3 -


Księżycowa przygoda była fascynująca – przypominam sobie coraz więcej. Otóż będąc na Księżycu, nagle ruszyliśmy w stronę pobliskich pagórków. Szliśmy, jak ostatnio, unosząc się nad gruntem, nie dotykając go stopami. W końcu dotarliśmy do miejsca, gdzie na zboczu skały otworzyła się wielka brama. Nie taka zwykła brama, lecz ogromna dziura w skale, którą weszliśmy, a właściwie wlecieliśmy do środka. Moim oczom ukazała się niezmierzona przestrzeń. To było miasto wewnątrz Księżyca. Wlatując tam, ujrzałem jego ogrom, a także najróżniejsze budowle i urządzenia.

Zdziwiłem się bardzo, skąd tu takie budowle i jak to się stało, że nikt ich nie dostrzegł. Doszedłem do wniosku, że pewnie dlatego, że to strona Księżyca niewidoczna z Ziemi. Jednak satelity okrążały go i też nie zaobserwowały tego miejsca. Zapewne chodzi o rodzaj kamuflażu przed wścibskimi oczami. Dziwiłem się także, dlaczego jest tu tak jasno, skoro jesteśmy głęboko pod powierzchnią ziemi. Światło nie emitowało z jakiegoś określonego miejsca – wszystko jaśniało i miało charakter poświaty. Od nas także biła dziwna jasność.


Szliśmy razem szeroką ulicą czy placem, a po bokach mijaliśmy, tak mi się przynajmniej wydawało, budynki. Jakże się myliłem, kiedy później poznałem ich budowę.

Nagle zorientowałem się, że jesteśmy tylko we dwoje – ja i tajemnicza kobieta. Pokazywała mi różne budowle, szlaki komunikacyjne i drogi. Podziwiałem infrastrukturę księżycowego miasta, lecz najwięcej uwagi skupiałem na urodzie przewodniczki. Wydawało mi się, że skądś ją dobrze znam. Czułem do niej coś więcej niż sympatię.

W pewnym momencie kobieta odwróciła się do mnie i położyła dłoń na moim ramieniu. Spojrzeliśmy sobie w oczy i na jej twarzy odmalował się miły uśmiech. Drugą ręką wykonała gest, który odczytałem jako zaproszenie do wejścia do wskazanego przez nią wielkiego budynku. Zdziwiło mnie, ponieważ mogła to przekazać telepatycznie, tak jak wcześniej. Sądzę, że właśnie o to jej chodziło – by przemawiać do mnie gestami. Bacznie też obserwowała moje zachowanie. W końcu skorzystałem z zaproszenia, wykonałem krok w kierunku budynku, ale zaraz się zatrzymałem. Przecież tam nie było żadnego wejścia. Kobieta nadal zachęcała mnie, więc wszedłem prosto na mur i, o dziwo, nie poczułem zderzenia. Miałem jedynie wrażenie, jakbym zanurzał się w wodzie. To było jak przechodzenie przez wielką bańkę mydlaną.

Nagle znalazłem się po drugiej stronie muru w olbrzymim pomieszczeniu. Zaraz za mną weszła kobieta i po chwili zaczęła zdejmować z siebie ubranie. Pokazała mi, bym zrobił to samo. Gdy się rozebrała, ujrzałem anioła. Kobieta była średniego wzrostu, szczupła, o nieprzeciętnej urodzie. Jej ciemnokasztanowe włosy sięgały ramion i na końcu były podwinięte do wewnątrz. Piękne oczy i regularne rysy twarzy stanowiły harmonijną całość z sylwetką. Klatka piersiowa, biust, wcięcie w talii i biodra… ideał każdej modelki. Z profilu była nie mniej interesująca i kiedy się poruszała, jej zgrabne nogi i pośladki mówiły do mnie „kocham cię”.

Kobieta widziała, że natarczywie się w nią wpatruję. Odczytała moje myśli i gestem ręki pokazała, bym jej dotknął. Oczywiście w mig zrozumiałem intencje i delikatnie ująłem jej przepiękne piersi. Długo ich dotykałem i je pieściłem, a ona w tym czasie patrzyła mi w oczy. Mnie robiło się coraz przyjemniej, czułem, jak krew buzuje mi w całym organizmie, i pewnie miałem wypieki na twarzy. A później już nic nie pamiętam…

Następnego dnia obudziłem się we własnym łóżku, mając nadzieję, że będzie ciąg dalszy przygód z uroczą kobietą na Księżycu. Niestety jej już nie było, za to pojawił się mężczyzna. Pokazywał mi tutejszą infrastrukturę pod powierzchnią Księżyca. To były ogromne konstrukcje budowlane, coś jakby hale fabryczne, wewnątrz których można by pomieścić kilka boeingów. Nie miały ani okien, ani drzwi czy bram. Wchodziło się do nich przez ściany. To mnie dziwiło, ponieważ zgodnie z dotychczasową moją wiedzą nie można przejść przez żadną materialną przeszkodę zbudowaną z ciała stałego. Dopiero po chwili usłyszałem w głowie – tak jak wcześniej – że ściany te są jedynie rodzajem pola wytwarzanego przez jeszcze nieodkryte przez ziemską naukę siły przyrody oddziałujące na cząstki materii. 

Mężczyzna wyjaśnił, że siły te mogą działać wybiórczo na każdy pierwiastek i związek chemiczny z osobna i z różnym natężeniem. Tubylcy potrafią nimi manipulować i wykorzystywać w postaci pól do budowy pomieszczeń w kształcie kuli, której część znajduje się pod powierzchnią gruntu, a ponad nim widać tylko kopułę. To jest bardzo proste, ale dla nich, księżycowych ludzi. W moich myślach pojawiła się też informacja, że skupione pola są bardzo wytrzymałe i potrafią utrzymać w budowlach wysokie ciśnienia.

Najbardziej dla mnie dziwne było to ogromne pomieszczenie w kształcie kopuły. Bawiłem się jak dziecko, kiedy do niego wchodziłem i na powrót wychodziłem. Przenikałem po prostu przez ścianę, czyli powłokę gazową tworzącą kulę, wewnątrz której panowały warunki odpowiednie do oddychania. To jak atmosfera wokół planety utrzymywana przez pole grawitacyjne. Zawsze myślałem, że tylko duże planety to potrafią, ale nie pomieszczenie o średnicy kilkuset metrów. Później „przypomniałem” sobie, że pośrodku kopuły mieści się niewielkie urządzenie, które jest generatorem pola rozmieszczonego sferycznie i stąd jego kulisty kształt. Pole to wybiórczo oddziałuje tylko na cząstki powietrza o składzie chemicznym takim jak na Ziemi, a nie wpływa na pozostałą materię, dlatego mogłem swobodnie się poruszać w naturalnym niewielkim polu grawitacyjnym Księżyca. Na podobnej zasadzie działają skafandry wyposażone w minigeneratory, które zastępują tradycyjne ciśnieniowe kombinezony ziemskich astronautów. To dzięki temu nieznanemu odzieniu w postaci pola siłowego mogłem wędrować po Księżycu.

Muszę jeszcze powiedzieć o dziwnym uczuciu, którego doświadczałem, przenikając przez warstwę gazowej powłoki. Będąc na zewnątrz, miałem na sobie ubiór z urządzeniem wytwarzającym pole i tlen, a w płucach kilka litrów powietrza. Podczas przechodzenia przez kopułę czułem jakby szarpnięcie do przodu, nieco bolesne, ale do zniesienia. Zrozumiałem potem, że pole od generatora podziałało na powietrze w moich płucach i zostałem pociągnięty do wewnątrz. Kiedy już się tam znalazłem, stwierdziłem, że grubość warstwy z gradientem pola miała najwyżej metr. Później ono zanikało i żadnych zmian nie czułem.

Wewnątrz pomieszczenia zwiedzałem każdy zakątek, ale nie było tu nic poza gruntem księżycowym, generatorem i kopułą. Zniknął nawet tajemniczy mężczyzna i zostałem sam na łasce księżycowego losu. Nie wiedziałem, co począć, i przemknęło mi przez głowę, że zostałem tu zwabiony przez tę piękną dziewczynę, później faceta, a teraz jestem sam. Nawet nie pomyślałem o żonie i dzieciach, tylko o Selene.

Nagle zorientowałem się, że znów leżę we własnym łóżku.


- 4 -


Przez wiele następnych miesięcy nic szczególnego się nie działo – nie miałem żadnych snów o Księżycu. Nawet Selene mi się nie przyśniła. Już zacząłem myśleć, że księżycowi ludzie o mnie zapomnieli albo że to były tylko zwykłe sny. Lecz tak było do wczoraj, a dzisiejszej nocy nastąpiła zmiana. Zostałem uprowadzony przez obcych. Dokładnie to pamiętam. Gdy się przebudziłem, oni już byli i zabrali mnie do pojazdu lewitującego przed moim domem. Wszystko odbywało się bezszelestnie, a ja nie stawiałem żadnego oporu. Po opuszczeniu budynku poszybowaliśmy w trójkę, a samo przemieszczanie się nie wymagało żadnego wysiłku. Do pojazdu w kształcie dysku wlecieliśmy przez właz. Wewnątrz nie było żadnych urządzeń technicznych, nawigacyjnych czy komputerów. Wzdłuż ściany okrągłego pomieszczenia znajdowały się ławeczki. Całość była urządzona po spartańsku, bez żadnych wygód. Spotkałem tam więcej osób. Wszyscy byli czymś zajęci i nie zwracali na mnie uwagi poza Selene. Czułem się jak zwierzątko doświadczalne w laboratorium. Oprócz mnie i mojej damy było jeszcze pięć osób – dwie kobiety i trzech mężczyzn. Rozmawiali z sobą, ale nie werbalnie. Z ich zachowania odgadłem, że są między nimi zależności, jakby służbowe, wojskowe, gdzie jeden mężczyzna nadawał ton relacji między pozostałymi osobami. Komunikacja ta wyglądała tak, że gdy jedna osoba wykazywała aktywność swoją mową ciała i wykonywała jakieś gesty, pozostali patrzyli na nią w skupieniu. Nie wiem, co było przedmiotem dyskusji, gdyż wszyscy często spoglądali na przezroczyste ściany swojego statku, przez które widoczny był okoliczny teren. Ci ludzie byli młodzi i urodziwi. Kobiety jak wyjęte z żurnala, a mężczyźni bardzo przystojni. Oceniam ich wiek na dwadzieścia, może trzydzieści lat. Mężczyzna przywódca wydawał mi się najstarszy, a Selene nie miała więcej niż dwadzieścia lat. Siedziałem z nią na ławeczce tak, że nasze ciała stykały się bokiem. Czułem jej ciepło. Moje myśli były skierowane całkowicie na nią. A może o to właśnie jej chodziło? Może nie tylko jej, ale i wszystkim załogantom?

Kobieta miała na sobie elastyczne odzienie idealnie przylegające do ciała. Nie była to zwyczajna tkanina, lecz coś zupełnie innego, niespotykanego na Ziemi. Podziwiałem Selene i chciałem być z nią całą wieczność. Wstydziłem się powiedzieć jej, co czułem, i bardzo się myliłem, sądząc, że ona nic o tym nie wie. Kiedy się przyglądałem jej kształtom, nagle w myślach usłyszałem rozmowę. Nie rozumiałem, o co chodzi, ale to ja mówiłem. To dziwne myślenie w mojej głowie było nacechowane emocjami. To one zwykle nam towarzyszą w codziennym życiu i najczęściej to pod ich wpływem podejmujemy różne decyzje, często nie zdając sobie z tego sprawy. Ja natomiast odczuwałem silne emocje, nad którymi miałem pełną kontrolę i byłem świadomy ich pochodzenia. Spoglądałem na kobietę siedzącą obok, a ona na mnie. Jej twarz nadal nie wyrażała żadnych uczuć.

Przysłuchiwałem się myślom kłębiącym się w mojej głowie, które nakazywały, abym położył dłoń na piersiach Selene. Oczywiście powstrzymywałem się przed tym, lecz tamte myśli nalegały. Nie posłuchałem ich w obawie, że wyjdę na jakiegoś bezczelnego erotomana. Jednak te uporczywe myśli nie dawały mi spokoju i wtedy uświadomiłem sobie, że to nie są moje myśli, ale pochodzą od tej kobiety. Ona w ten sposób rozmawiała ze mną. Aż podskoczyłem z radości, gdy to odkryłem – jakby telepatia, a jednak nie. To był jakiś wyższy poziom telepatii, który nazwałem telejaźnią.

Patrzenie w oczy Selene nie bardzo mi wychodziło, bo rozpraszałem się widokiem jej piersi. W myślach przywołała mnie do porządku, że mam patrzeć jej w oczy, a nie na biust – mam go tylko dotykać. Posłuchałem i kiedy spełniłem to życzenie, w jej oczach coś ujrzałem. To była projekcja, w której brałem udział. Czasami mamy takie sny na pograniczu z czuwaniem. Nagle uświadomiłem sobie, że akcja trwa już dłuższą chwilę i to w niesamowitej scenerii. W ni to śnie, ni to projekcji odbierałem wszystko swoimi zmysłami, całą psychiką. Wszedłem w stan podwójnej świadomości, jakbym miał dwa mózgi. W jednym wszystko się odbywa jak dotychczas, a w drugim jestem osobą z projekcji/snu. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że ten drugi mózg był jakiś głupi. Wiem, że on jest mój, że to jestem ja, ale taki niedorozwinięty. Mózg z wizji tego nie wie, tylko tym lepszym mózgiem potrafiłem ocenić inteligencję gorszego.

Kiedy tak patrzyłem Selene w oczy, rozgrywała się niesamowita akcja.

Otóż znajdowałem się w lesie, w górach, a drogę zagrodziły mi przepaści, które musiałem pokonywać. Najdziwniejsze były jednak moje myśli i uczucia, jakie przeżywałem. Kierowały mną głównie emocje i popędy. Jakieś zwierzęce instynkty wskazywały mi jedyny cel. Podążałem za ich głosem. To nie był nakaz wypełnienia jakiejś misji. Żadne wyższe operacje intelektualne nie zachodziły w mojej głowie, a mój stan świadomości był przytłumiony, ograniczony, natomiast fizycznie czułem się doskonale.

Szedłem pewnym krokiem, dość wolno. Na plecach niosłem coś, co mi ciążyło, lecz wiedziałem, że muszę to przed zmierzchem zanieść tam, dokąd podążałem. Jeśli nie zdążę, w ciemności przyjdą po mnie i wezmą mnie oraz to coś. Poczułem silny strach i przyspieszyłem kroku. Na plecach ciążyło mi to coś, ale musiałem iść i pokonać ogromną przepaść. Musiałem zdążyć przed nocą. Jedną ręką mocno trzymałem to coś, a drugą używałem do podpierania się przy schodzeniu z prawie pionowej skalnej ściany. Odczuwałem ciągle strach, ale też nieokreśloną radość. Nie rozumiałem, z jakiego powodu jest ta radość, jednak wypełniała mnie i popychała, bym pokonał tę karkołomną przepaść za dnia.

Nastała ciemność. Moje zmysły były wyostrzone. Słyszałem każdy szmer. To powiew wiatru, to liść spadający powodowały przyspieszenie tętna i gotowość do walki. W dłoni ściskałem kamień z ostrą krawędzią. Na swoim ciele czułem zaschłą krew. Miałem ogromne pragnienie i głód.

Nagle ciszę przerwał ryk zwierzęcia i na jaśniejszym tle nieba zamajaczyła przede mną ogromna postać, która się zbliżała. Mnie zjeżyły się włosy na całym ciele, tętno skoczyło i w jednej chwili byłem gotowy do starcia. Mój gniew nie znał granic i z wściekłością zaatakowałem tajemniczą postać. Ostrą krawędzią kamienia zadałem wiele ciosów, jednak napastnik nie poddawał się. Wywiązała się walka na śmierć i życie. Czułem, jak ostre pazury rozszarpują moją skórę, lecz nic mnie nie bolało. To dało mi więcej sił i z jeszcze większą zaciekłością atakowałem. Ryk rannego zwierzęcia zlewający się z moim krzykiem i nieartykułowanym bełkotem dodał mi jeszcze większej woli walki. Gotów byłem zabić wszystko i wszystkich, którzy znaleźliby się w moim zasięgu.

Po pewnym czasie pojaśniało i zobaczyłem, że jestem w jaskini z martwym niedźwiedziem. To był mały niedźwiedź, ale dla mnie bardzo niebezpieczny.

Nagle wizja się skończyła, ale nie sen. Śniło mi się, że nadal siedzę na ławeczce w pojeździe i na kolanach trzymam przytulającą się do mnie Selene.


- 5 -


Wróciłem wcześniej z pracy, a w domu jeszcze nie było nikogo. Nerwowy byłem cały czas i główne zajęcia zawodowe przełożyłem na drugi dzień. Umówiłem się na spotkanie z pewnym biznesmenem, bo chcę mu sprzedać maszynę. Jak to bywa u przedstawiciela handlowego, należy mieć świeży umysł, żeby skutecznie zachwalać towar i oczywiście wyolbrzymić jego zalety. Klienci łykają każdy kit, jeśli się go dobrze zachwali. Najlepiej się sprzedaje kit ideologiczny i firmy z tej branży mają się najlepiej. Ich duchowi handlowcy to super wyszkoleni sprzedawcy. Mógłbym się od nich uczyć, bo doświadczenie w swoim biznesie nabywali przez tysiąclecia.

Ale się rozgadałem! I dobrze, bo jest to jakaś odskocznia od moich snów. 

Niedługo przyjdzie żona, a ja pojadę odebrać dzieci z przedszkola. Zjemy obiad i opowiem Eli mój sen. Niech wszystkiego się dowie o tej księżycowej kobiecie i nie tylko niej.

– Kochanie, zrobiłaś dziś świetny obiad, jesteś cudowna, najcudowniejsza – zacząłem przymilnie po skończonym posiłku.

– Kochany mój, a co ty dzisiaj taki miły jesteś? Już nie pamiętam, kiedy ostatnio taki byłeś. Co przeskrobałeś?

– Oczywiście, że nic nie przeskrobałem. Na pewno nie w realu.

Żona jest niezwykle mądra, posiada też mocno rozwiniętą inteligencję emocjonalną. Ona wykorzystuje swój szósty zmysł do odgadywania moich myśli i tak na prawdę nie umiem przy niej skłamać. Właściwie to się brzydzę kłamstwem, ale w sprawach handlowych muszę się o nie ocierać.

Zbliżał się wieczór, dzieci położyliśmy spać, a my mieliśmy jeszcze trochę zajęć domowych. Jednak to nie te zajęcia nas absorbowały, lecz mój sen. Żona wiedziała dobrze, że coś ukrywam, zauważyła to w moich oczach i to ona zaczęła rozmowę: – Kochanie, opowiedz mi swoje sny, a najbardziej interesuje mnie twój ostatni, o tej kobiecie.

– Elu, nie chcę, byś źle to odebrała… i wiedz, że jesteś moją jedyną ukochaną. Jednak w jakiś sposób ciebie zdradzam i dzieje się to w moich snach. One same mnie nachodzą i nie mam na nie wpływu. – Wziąłem głębszy oddech i zacząłem swoją opowieść: – Ostatnio wspomniałem ci o śnie, w którym miałem wizję i byłem zupełnie kimś innym. To jakby sen we śnie i z tego drugiego snu nic nie rozumiem. Pozwól, że ci opowiem i ten dziwaczny sen, ale jeśli miałoby cię to urazić, przerwę opowiadanie. Pamiętasz, jak ci mówiłem, że zabiłem małego niedźwiedzia i cały byłem zakrwawiony. Po tej walce wykończony usiadłem w jaskini na kamieniu, oparłem się o skalną ścianę i ledwo dyszałem. Trwało to może pół godziny albo mniej i wschodzące słońce znad horyzontu rzucało światło do groty. Patrzyłem, a do mnie zbliżało się jakieś zwierzę. Jednak to nie był niedźwiedź ani nikt, z kim musiałbym walczyć. Wyobraź sobie, że na tę istotę czekałem i czułem do niej ogromną chuć.

To była dwunożna postać, ale nie była człowiekiem. Nie była też małpą ani żadnym zwierzęciem, które znam. To coś było płci żeńskiej i usiadło na mnie. Miałem je na kolanach i spółkowaliśmy.

Nie odczuwałem żadnego obrzydzenia, lecz niezwykłą przyjemność i zjednoczenie. To dla tej istoty przyniosłem na barkach to coś, co niosłem cały dzień i całą noc.

Spółkowaliśmy długo, pomimo że byłem zmęczony i niewyspany, ale sił pozostało mi jeszcze sporo. Nasze ciała były owłosione, ale znacznie mniej niż u małp. Tak, nasze ciała, bo ja byłem też taką samą istotą. Natomiast to, co niosłem na plecach, było martwą antylopą. Powiedz, kochanie, czy zwariowałem? A może tylko we śnie wariuję? Może w jakiegoś wilkołaka się przeistaczam i mogę być niebezpieczny? Może na noc zamknij mnie na klucz, byś była bezpieczna ty i nasze dzieci.

– Kochanie, jestem zszokowana twoją opowieścią. Teraz mam mętlik w głowie, ale musisz mi powiedzieć wszystko ze szczegółami. Wiesz, że jestem zoologiem i znam się na gatunkach zwierząt, moglibyśmy więc ustalić, jakim zwierzęciem byłeś i ta samica. Znając wszystkie okoliczności, można zastosować jakąś psychoterapię. Mam koleżankę behawiorystkę, może jakoś pomoże. Możliwe, że to początek choroby psychicznej. Nie chcę, żebyś mi się w zwierzę przemienił, no, nie całkowicie.

– Kochanie, jesteś nadzwyczaj rozumna i kochana. Wiem, że chcesz mi pomóc. A może nam obojgu? Wiesz, chcę zapomnieć o tych snach, chodźmy do łóżka, będziemy się kochać. Czy wiesz, że mam nowe doświadczenia erotyczne?

– Tak, kochanie, chodźmy czym prędzej, póki w tobie drzemie zwierzę.


- 6 -


Nazajutrz wstałem rano i czułem się jak młody bóg. Właściwie to zaspaliśmy i żona spóźniła się do pracy. Nawet dzieci nie odstawiła do przedszkola i ja musiałem to zrobić. Mamy podział ról i żona je zawozi, a ja odbieram. 

W pracy też nic ciekawego się nie działo, bo klient się wstrzymał z zakupem maszyny, twierdząc, że za droga. Ja wiem, że on ją kupi, bo konkurencja ma jeszcze droższe.

Był już wieczór, dzieci spały, a ja rozmawiałem z żoną o moich snach. Ona podejrzewała u mnie początki choroby psychicznej, bo takie wizje mogą występować w schizofrenii albo innych stanach depresyjnych. Poza tym dobrze się zna na zwierzętach, bo to jej profesja.

Rozmawialiśmy do późna w nocy i zamiast wyjaśniać, sprawa się komplikowała. Chodziło o tę samicę, bo zdaniem Eli nie ma takich zwierząt na świecie. A więc moje sny to czysta fantazja albo… Ale to jest zbyt przerażające, by o tym nawet myśleć. Przedstawię naszą rozmowę w sprawie tej zwierzęcej samicy. Żona do mnie: – Kochany, opisz mi dokładnie, ze wszystkimi szczegółami, jak wyglądała ta istota, która cię aż tak pochłonęła.

– Kochanie, to nie mnie pochłonęła, lecz moje zwierzęce wcielenie samca. Ja fizycznie z tym nie mam nic wspólnego, to był tylko sen. Jednak są to jakieś doświadczenia, dokładnie je pamiętam i zaraz ci opowiem.

Otóż samica ta nie była człowiekiem ani małpą, ani żadnym zwierzęciem, które znam. Ona wyglądała dziwacznie, ale trochę przypominała ludzką istotę. Poruszała się na dwóch nogach, jak my, ludzie, i miała sprężysty chód. Była bardzo niska i niekształtna. Mogła mieć najwyżej trochę ponad metr wzrostu. Twarz przypominała małpią, a raczej pysk. Natomiast reszta jej ciała była uderzająco podobna do człowieka, zwłaszcza nogi i stopy. One prawie nie różniły się od naszych.

W zachowaniu nie przypominała małpy, ale nic nie mówiła, lecz popiskiwała. Miała bardzo duży wachlarz tych dźwięków i sądzę, że w ten sposób się porozumiewaliśmy. Ja podobnie piszczałem, doskonale się rozumiejąc. Przypominam sobie, że ona wypiszczała mi wszystko, co jej na sercu leżało, a ja tłumaczyłem się, dlaczego tak długo mnie nie było. Dziwne, bo gdyby była małpą, nie mogłaby używać tak dużego zakresu słów i pojęć. Ona natomiast piszczała i piszczała, jak niejedna ludzka żona.

Kiedy opowiedziałem Eli wszystko o tej samicy, już wiedziała, co to może być, tylko czekała, aż skończę. 

– Kochanie, mam szaloną hipotezę, ale tak szokującą, że na razie nic ci nie powiem. Dodam tylko, że już wcześniej skontaktowałam się w twojej sprawie z moją koleżanką, która jest antropologiem behawiorystą. Teraz mam więcej informacji i przekażę jej, co od ciebie usłyszałam. Nie mogę ci jeszcze niczego zdradzić, bo może to mieć zły skutek. A przecież nie chcę żadnych zmian u ciebie.


- 7 -


Przyjechałem po pracy do domu, przywiozłem dzieci i zasiedliśmy do stołu, by zjeść obiad. Żona wróciła wcześniej, aby go zrobić, i miała super nastrój. Powiedziała, że to dla mnie tak się postarała, i rzeczywiście wszystko mi bardzo smakowało. A miało co smakować, bo na pierwsze danie ugotowała rosół, którego jestem smakoszem. Rosół był ze szczęśliwej kury, która chodziła na wolności. Makaron własnej roboty. Zapytałem Elę, z jakiej okazji zrobiła takie wspaniałości i kiedy? Ona odparła, że wyszła wcześniej z pracy i tylko dokończyła to, co zaczęła dzień wcześniej. 

– Pewnie nie zauważyłeś, ile wczoraj się narobiłam z tym obiadem. Mało się interesujesz moją pracą w kuchni. Musisz mi więcej pomagać, a nie tylko śnić o dzikich samicach. A z jakiej okazji? Z takiej, że kochamy się bardzo, a ostatnio jakby wstąpił w ciebie kogut.

– Jesteś coraz bardziej kochana i czy wystarczy ci pomysłów na obiady, bo kochać ciebie nie przestanę.

– Mój drogi, długo rozmawiałam w pracy z koleżanką o tobie i tej samicy. – Zmieniła temat Ela. – Już wcześniej o tym rozmawiałyśmy, ale dzisiaj powiedziałam jej o naszej wczorajszej rozmowie i przekazałam wszystkie szczegóły. Utwierdziłam ją w tym, co wcześniej podejrzewała, lecz nic nie mówiłam, bo to szalony pomysł. Zanim powiem ci o naszych wnioskach, chcę, żebyś mi więcej o tych istotach opowiedział, a zwłaszcza o ich zachowaniu.

– Dobrze –rzekłem. Jasne, że nie wszystko powiedziałem wczoraj, bo pomyślałem, że może to być dla ciebie zbyt dużo do zniesienia. – Zamilkłem na chwilę, zastanawiając się, od czego zacząć.

– Otóż byliśmy w jaskini, w której zabiłem niedźwiedzia. Byłem trochę poraniony walką, ale prócz wyczerpania nic złego mi się nie stało. Odkryłem, że jestem taką samą istotą jak ona. Mało tego, kiedy się wyspałem, wlazło na mnie jakieś małpiątko. Jakże się ucieszyłem, że jesteśmy znów w trójkę cali i zdrowi. Samica zrobiła mi wspaniały posiłek z antylopy, którą przyniosłem na plecach. Czekali z posiłkiem, aż się obudzę, bo tego, jak mniemam, wymagały relacje, jakie nas ze sobą łączyły. Samica wzięła do ręki kamień z ostrą krawędzią i wprawnie zaczęła ćwiartować mięso, którym nas częstowała. Jakie wspaniałe było to surowe zakrwawione mięso, niczym krwisty befsztyk albo tatar.

Nie daliśmy rady zjeść całej antylopy, pomimo że byliśmy śmiertelnie głodni. Nie mogliśmy reszty przechować, bo w tym upale mięso się szybko psuje. Zresztą czekała nas długa wędrówka, bo na dzisiaj zaplanowaliśmy całodzienny marsz w lewo od kierunku zachodzącego słońca, tam gdzie z ziemi zieje ogień.


- 8 -


Szliśmy w trójkę już cały dzień – ja, moja samica i mała istota. To był synek, który zapewne wyrośnie na wielkiego przywódcę hordy. Samicy trudniej się szło, bo była w ciąży, ale raczej w początkowym okresie. Mogła jeszcze wiele wysiłku z siebie dać i dlatego odważyliśmy się na tę wędrówkę.

Kiedy znaleźliśmy się prawie u celu, a był nim duży las z licznymi jaskiniami, okazało się, że drogę pokryła gęsta maź. Znałem ten teren z wcześniejszych wędrówek, lecz tej mazi nie było ani tak mocno rzucających piekielnym ogniem złych mocy. Zapadaliśmy się po kostki, długo brodząc w błocie, aż wreszcie weszliśmy do lasu. Był ciemny, a na poszukiwanie jaskiń za późno. Zdecydowałem więc, że przenocujemy na drzewie. W końcu to nic trudnego, bo nasi przodkowie kiedyś tak mieszkali.

– Kochanie, tak obrazowo mówisz, że wydaje mi się, jakbym tam była z tobą tą samicą. Jestem już pewna, co to są za istoty, lecz chcę jeszcze jednego dowodu. Pokażę ci pewne zdjęcie, a ty mi powiesz, czy tak wyglądaliście. Nic więcej dzisiaj ci nie powiem, bo muszę to skonsultować z moją koleżanką. Spójrz teraz na to zdjęcie i potwierdź lub zaprzecz. Nic więcej nie mów, bo nie możemy się rozpraszać. Zaraz pójdziemy spać i musisz mieć dobry nastrój. 

W nocy sypialnia aż huczała. Właściwie to nic takiego się nie działo, poza tym że łóżko się popsuło. Złamała się deska pod materacem. 

W pracy dzień minął mi nadzwyczaj pomyślnie, bo klient podpisał umowę na kupno maszyny, i to tylko kwestia czasu, kiedy sprzedaż zostanie sfinalizowana. Ja będę miał z tego marną prowizję, lecz te parę groszy wystarczy na od dawna planowane wczasy. Chcemy skoczyć z dziećmi na Kubę, ale najpierw niech klient przeleje pieniądze.

Natomiast sprawa z moimi snami się skomplikowała, bo z żoną mieliśmy się spotkać z jej koleżanką Angeliką, która jest antropologiem i pracuje w miejscowym zoo. Wbrew pozorom praca ta była pokrewna z jej wykształceniem i zainteresowaniami. Angelika szykuje się do wyjazdu z grupą badawczą do Wąwozu Olduvai w Tanzanii. Możliwe, że dojdzie do tego jeszcze w tym roku. Grupa ta będzie prowadzić wykopaliska na stanowiskach zamieszkiwanych przez wczesnych hominidów. Może im się uda znaleźć przodka hominidów.

Rano z pracy zadzwoniła do mnie Ela, żeby przypomnieć mi o wspólnym spotkaniu. Urwałem się wcześniej z pracy, zabrałem po drodze żonę i podjechaliśmy do budynku, gdzie pracowała Angelika. Na drzwiach jej gabinetu widniała wizytówka:

Dyrektor Angelika Ciesiółka

Instytut Antropologii PAN

Oddział w Małpim Gaju

Zdziwiony byłem bardzo, bo dlaczego w zwykłym zoo mieści się taki instytut. Ale to za chwilę, bo właśnie wchodziliśmy i zza okazałego biurka wyszła Angelika, by nas przywitać.

– Witajcie, zapraszam do środka – powiedziała.

– Przedstawiam ci mojego męża, którego męczą te koszmary senne – odezwała się Ela, a my podaliśmy sobie dłonie. – George.

– Angelika – rzuciła krótko pani antropolog i zwróciła się do żony: – Elu, bardzo się cieszę, że spotkaliśmy się w trójkę, bo te sny George’a, o których mi mówiłaś, są bardzo intrygujące. Oczywiście nie wierzę w ich proroczy sens, bo są jedynie wytworem naszego mózgu, a poza tym jestem naukowcem i nie mogę opierać się na nieudowodnionych przesłankach. Okazuje się jednak, że te jego sny są zgodne z wiedzą naukową, choć nie tak do końca.

– Angeliko – rzekłem. – Czy te sny mogą mieć jakąkolwiek wartość dla nauki? Przecież wiele rzeczy nam się śni i najczęściej oznaczają bzdury. Dlaczego moje miałyby być prawdziwe albo prorocze?

Rozmawiało się nam na tyle miło, że dalszą dyskusję przenieśliśmy do pobliskiej kawiarenki.  

Angelika opowiedziała nam wiele o sobie i swojej pracy. Wyjaśniła, dlaczego oddział instytutu mieści się w zoo. Otóż cięcia budżetowe na cele naukowe spowodowały oddanie własnego budynku obcemu najemcy. Groteskowy w tej transakcji zdaje się fakt, że najemcą tym okazał się Związek Kreacjonistów Polskich. Czyżby antropolodzy nagle odrzucili teorię ewolucji? – zapytałem, na co usłyszałem w odpowiedzi, że wszystkim rządzi pieniądz, który nawet antropologom nie śmierdzi. To spowodowało, że instytut wynajął po kosztach od miejscowego zoo małpiarnię z wybiegiem. 

Małpiarnia to okazały murowany budynek, który był wykorzystywany na magazyn karmy dla zwierząt oraz mieścił samą klatkę z częścią wybiegową dla małp. Został wyremontowany i wyposażony w nowoczesne urządzenia tak, że nie różnił się od przeciętnego biura w centrum miasta. Wadą pomieszczenia było przejście do wspomnianej małpiej klatki znajdujące się na końcu korytarza i niewidoczne dla wchodzącego głównym wejściem.

Angelika opisała rozkład pomieszczenia tak szczegółowo, ponieważ z tym się wiąże pewne wydarzenie dotyczące jej samej. Otóż w zoo nastąpiło zamieszanie z powodu ucieczki kilku małp z sąsiedniej klatki, które niechcący wypuścił nietrzeźwy pracownik. 

– Nie wiem, dlaczego go wcześniej nie zwolniłam. – Dziwiła się. – Bo to nie pierwszy jego przypadek. Rok wcześniej uciekły mu żółwie z ogrodzenia, bo po prostu sobie przysnął. Zapytany, dlaczego wypuścił żółwie, odpowiedział, że upłynęła dosłownie chwila i już ich nie było.

Z małpami było znacznie gorzej ze względu na incydent z Angeliką, a wyglądało to tak: do pracowni wpadły dwa szympansy z gatunku bonobo, które są bardzo inteligentne i genetycznie najbardziej zbliżone do człowieka. Także ich behawior jest podobny do naszego.

To, że zwierzaki wpadły do pracowni, to nic takiego, ale jeden z nich złapał czaszkę australopiteka i uciekł do klatki, do której się wchodziło na końcu korytarza. To była samica, a za nią biegł samiec z wyraźnymi drugo- i trzeciorzędowymi cechami płciowymi.

Dla Angeliki to było najgorsze, co mogło się zdarzyć – ta czaszka miała ogromną wartość naukową, była najbardziej kompletnym znaleziskiem wykopanym w Wąwozie Olduvai.

Kobieta, długo się nie zastanawiając, ruszyła za małpami, by ratować eksponat. Szympansy pechowo usadowiły się w najwyższym miejscu na drzewie, ale dla Angeliki to nie był wielki trud, by tam dotrzeć i odebrać im cenny skarb. Wdrapała się więc po konarze, ile mogła, ale do małp pozostał jeszcze metr. Zaryzykowała i siłą woli, a także dzięki swojej sprawności pokonała tę odległość. Samica bonobo grzecznie oddała czaszkę, ale problem dopiero się zaczął. Kobieta stała na rozgałęzieniu konaru, trzymała odzyskaną czaszkę i nie mogła zejść. Właściwie to była unieruchomiona w pozycji półleżącej z wypiętą pupą. Może dlatego bała się ruszyć, że w ręku trzymała bezcenny eksponat. Angelika ma naprawdę ładną pupę, zwłaszcza kiedy jest w obcisłych dżinsach. Wówczas była w leginsach, bo po pracy szła na aerobik i chciała być już właściwie ubrana.

Pech chciał, że kiedy pani antropolog stała na tej gałęzi tak wypięta, obok przechodzili ludzie zwiedzający zoo. Było to małżeństwo z nastoletnim chłopcem i to bardzo rozgarniętym. Rodzice byli zażenowani widokiem w klatce i już chcieli pójść dalej, ale chłopiec zatrzymał ich, mówiąc: – Zobaczcie, mamy ogniwo pośrednie w ewolucji człowieka!

Młody chyba się sprzeniewierzył rodzicom, bo oni na to, że to jest niemożliwe, żeby było ogniwo pośrednie, bo wszelkie gatunki zwierząt powstały w wielkim akcie stworzenia. Ojciec dodał, że to zwierzątko w leginsach nie może być wytworem ewolucji, bo jest zbyt piękne. 

– Spójrz, chłopcze, ciało tej samicy jest idealne, jest prześliczne. Takie ciało mógł stworzyć tylko Bóg.

- 9 -

O przygodzie Angeliki z małpami dowiedziałem się wcześniej od żony, bo była świadkiem tego zdarzenia, i teraz mogłem zweryfikować słowa zachwyconego ojca tego chłopca. Muszę przyznać, że ów kreacjonista ma gust w kwestii boskiego stworzenia. Natomiast ja podziwiam ewolucję za mistrzostwo w budowaniu kobiecego ciała – artystycznego dzieła i twierdzę, że ewolucja również ma gust! 

W trójkę dyskutowaliśmy o moich doświadczeniach we śnie. Było w nich coś niepokojącego, ponieważ zbyt wiele rzeczy zgadzało się z faktami naukowymi dotyczącymi ewolucji wczesnego hominida i jego antenatów. Ja się nie znam na ewolucji i treści snów nie mogły pochodzić z mojej pamięci. To musiał być jakiś inny kanał informacji, ale jaki?

Z opisu snu, wyglądu mojego ciała i tej samicy Angelika wywnioskowała, że są to australopiteki. Jednak coś jej nie pasowało, ponieważ opowiadałem, że niosłem na plecach upolowaną antylopę, która służyła nam jako pożywienie. Archeologom wiadomo, że australopitek był roślinożercą i nie jadał mięsa, a ja tu nagle mówię coś innego. Dopiero w późniejszym czasie, kiedy hominidy zaczęły uzupełniać dietę mięsem, nastąpił u nich szybki rozwój mózgu i w konsekwencji inteligencji.

Angelika zaproponowała byśmy porozmawiali z jej mężem, Łukaszem, który organizuje wyprawę badawczą do Tanzanii, a później Etiopii, gdzie będą prowadzone wykopaliska archeologiczne. W grupie naukowców miała jechać również Angelika.

Umówiliśmy się na następny tydzień, bo w tym Łukasz prowadził wykłady na uczelni i był zajęty.

W końcu spotkaliśmy się w czwórkę z Łukaszem w stylowej włoskiej restauracji. Powiedziałem, że ja stawiam kolację i musimy zaszaleć. Mogłem sobie na to pozwolić. Udało mi się wreszcie sprzedać maszynę i z prowizji wpadło trochę grosza. Tyle, że i na kolację, i wymarzone wczasy na Kubie wystarczy.

Mimo że zachęcałem gości, by wybrali najlepsze dania, oni zadowolili się tylko pizzą. Taką specjalną, bo wypiekaną w tradycyjnym piecu z całkowicie ręczną obsługą. Zaletą było również to, że klient mógł sam wybierać produkty na swoją porcję i w ten sposób brać udział w jej tworzeniu.

Nie przepadam za pizzą i zamówiłem sobie pół kaczki po włosku. Zaskoczony byłem, ponieważ to kaczka zrobiona na słodko, bez sosu z żurawiną, z mnóstwem warzyw. Teraz rozumiem, dlaczego Włosi są tacy szczupli.

Jedzenie jedzeniem, ale nasze spotkanie służyło czemu innemu, a mianowicie zapoznaniu Łukasza z moimi snami o tym, jak wcieliłem się w ni to zwierzę, ni to wczesnego hominida. On był niezmiernie ciekawy niektórych „faktów” dotyczących zachowania tych istot. W temat wprowadziła go już wcześniej Angelika, która wyjaśniła, że nie jestem znawcą antropologii, a wiedza w tym zakresie wynika tylko z owych snów.

– George – zwrócił się do mnie Łukasz – ja nie wierzę, że to są przypadkowe sny, jest w nich zbyt wiele szczegółów, które mogą znać tylko naukowcy, a skoro ty nigdy wcześniej się tym tematem nie interesowałeś, to wszystko wydaje się bardzo zagadkowe. Chcę, żebyś się ze mną podzielił tymi wizjami, jakiekolwiek by miały źródło. Wiesz, że zajmuję się wykopaliskami archeologicznymi z paleolitu oraz wcześniejszych okresów i niedługo jadę w teren na dwa stanowiska ze szczątkami australopiteka. Opowiedz mi wszystko, co wiesz na temat budowy, a zwłaszcza zachowania się tych istot. Interesuje mnie dieta. Czy rzeczywiście jedliście mięso?

– Łukaszu i wy, moje damy, na to pytanie odpowiem później, bo biegnie kelner z kaczką i pewnie zaraz będą pizze. Ale powiem wam, że tam, w jaskini, jadłem mięso nie mniej smaczne niż ta kaczka. Wówczas szarpałem palcami surowe kawały ociekające krwią i żarłem je namiętnie. Teraz będzie namiastka tamtego jedzenia, bo kaczkę wezmę w ręce i niewiele będę się różnić od siebie z jaskini.

Wszyscy się mocno uśmieli, ale mnie rozumieli, bo jak można jeść kaczkę, nie biorąc jej w ręce.

Wsunąłem kaczkę w mig, ale głównie nożem i widelcem, bo koniec końców jestem homo sapiens, a nie żaden jaskiniowiec. Oni swoje pizze jedli wolno, i tak przy stoliku siedzieliśmy, popijając wytrawne wino. Padła już druga butelka i miałem lekki szum w głowie. pozostałe towarzystwo pewnie też, bo nagle Angelika zapytała: – George, a jak uprawialiście seks?

Przyznam, że trochę mnie zaskoczyła tym pytaniem, ale przecież spotkaliśmy się tu, by omówić też moje zachowania, kiedy we śnie byłem pół człowiekiem i pół zwierzęciem.

– Angeliko, tak, uprawialiśmy seks i doskonale pamiętam te chwile. Oczywiście to nie były takie krótkie momenty, bo czasem zaskakiwał nas świt. Trudno mi powiedzieć, czy seks trwał całą noc, ale wydaje mi się, że go w nocy zaczynaliśmy i trwał aż do świtu. Jak on wyglądał i czy był seksem zwierzęcym? Otóż jestem przekonany, że bardziej przypominał ludzki, pomimo że nasze ciała przypominały małpę. – Przerwałem na chwilę i potoczyłem wzrokiem po twarzach słuchaczy. Ponieważ nikt mi nie przerywał, kontynuowałem: – Kiedy czułem silne napięcie seksualne i moja samica też, przytulaliśmy się do siebie i pieściliśmy. Te pieszczoty nie zawsze doprowadzały do spółkowania, ale w jakimś stopniu rozładowywały nasze podniecenie. W końcu ile razy dziennie można spółkować! – Uśmiechnąłem się. – Kiedy już do tego dochodziło, nie miało charakteru gwałtu z pohukiwaniem, lecz delikatnej imisji z pełną sferą doznań zmysłowych. Pamiętam, że miałem głębokie uczucia wobec mojej samicy i stosunki umacniały nasze więzi.


- 10 -


Druga butelka wina padła, a nam jeszcze było mało i zapragnęliśmy jakiegoś innego trunku. Kobiety miały już lekki szum w głowie, sądząc po ich błyszczących oczach, zadawanych pytaniach i zachowaniu. Ela położyła mi głowę na ramieniu, bo jej ciążyła. Myślę, że chciała tym podkreślić jej prawo do mnie. W końcu jest moją żoną i wara innym laskom ode mnie. Zamówiliśmy więc włoski likier, takie słodkie świństwo, ale kobiety go lubią. Kelner nalał do kieliszków. Ja z Łukaszem chlasnęliśmy od razu, a kobiety go lizały, z wolna smakując.

– George – rzekł Łukasz – póki jeszcze mamy jasność myślenia, chcę, żebyś opowiedział więcej o tym, kiedy byłeś zwierzęciem. Chodzi mi głównie o to, czy zachowywałeś się jak typowe zwierzę, a może bardziej jak człowiek. O seksie już mówiłeś, ale interesuje mnie, czy uprawiałeś poligamię, czy jak niektóre zwierzęta związałeś się tylko z jedną samicą. Bo wiesz, cechą człowieczeństwa jest między innymi to, że partnerzy seksualni wiążą się ze sobą na dłużej, by wychować potomstwo. À propos potomstwa, czy miałeś aktywny udział w jego wychowywaniu?

– Łukaszu, nie pamiętam moich snów dokładnie, a jedynie jakieś strzępy. Jednak nie przypominam sobie, bym miał jakiekolwiek inne samice. Utkwiła mi w pamięci tylko ta jedna, dla której niosłem antylopę na plecach, by nakarmić samicę i małego synka. Miałem tak ogromną determinację, że nie zawróciłbym z drogi nigdy. Prędzej bym stracił życie w walce, niż zrezygnował z celu. Jeśli to cię interesuje, to mogę więcej opowiedzieć, bo im dłużej rozmawiamy, tym coraz więcej sobie przypominam i widzę przebłyski następnego snu. Może znajdziesz w nim odpowiedzi na powyższe pytania i związek z twoimi archeologicznymi zagadnieniami. Ale to nie dziś, bo zanudzimy nasze kobiety. Zobacz, Ela prawie śpi, a Angelika trzyma cię za rękę. Wezmę prawie nienaruszoną butelkę likieru i przy następnej okazji pogadamy sobie o zwierzakach i ją dopijemy.


- 11 -


Minęło kilka miesięcy od spotkania z Angeliką i jej mężem, gdy zadzwonił telefon. Szybko wyskoczyłem z łóżka, by go odebrać.

– Słucham – odezwałem się.

– Cześć, to ja, Łukasz, dzwonię z Afryki.

– Witaj, przyjacielu, co u was?

– Słuchaj, nie mogę dużo gadać, bo ceny za połączenie są kosmiczne. Wejdź wreszcie na swoją skrzynkę i przeczytaj maila. Odpowiedz czym prędzej, bo tu dzieją się rzeczy niesamowite. Muszę kończyć, bo majątek wydam. Cześć.

– Okej. Zaraz tam zajrzę. Cześć.

– Co ten Łukasz, nie może spać? Przecież to jest piąta rano. – Usłyszałem zaspany głos Eli.

– Kochanie – powiedziałem – musisz dodać dwie godziny na zmianę strefy czasowej.

– Aha, oczywiście… nie skojarzyłam, jeszcze śpię.

– Kochanie, czytam właśnie pocztę od Łukasza. Pisze, żebym przyjechał do nich, a najlepiej, gdybyśmy razem tam pojechali. Łukasz z Angeliką są teraz w Kenii. Prowadzą wykopaliska niedaleko stanowiska Richarda Leakeya, gdzie odkrył szczątki chłopca znad jeziora Turkana. Na ich stanowisku wykopali inne szczątki hominida, ale wszystko wskazuje na to, że różni się on znacznie od homo erectusa. Te szczątki datowane są na ten sam okres co słynny chłopiec, ale to niemożliwe, by obok siebie żyły dwa różne gatunki. – Podniosłem wzrok na żonę, po czym znów skierowałem go na monitor komputera: – Pisze, abym to obejrzał i rzucił trochę światła na problem. Ja mam zdolności jasnowidzenia i może mi się coś przyśni, albo już śniło. Kochanie, co robimy? Czy chciałabyś tam polecieć?

– Naprawdę nas zaprasza? No to pojedźmy do nich. Chyba z gorąca nie umrę.

O Boże, nie wytrzymam tej piekielnej wędrówki – narzekała Ela. – Podaj mi rękę, bo tu się iść nie da. Pot zalewa mi oczy.

– Kochanie, chwyć się mocno mojej ręki i poprowadzę cię. Tylko uważaj na nogi, bo tu są same czeluści i możesz upaść.

– George i Ela, co się tak gramolicie! – zawołał Łukasz. – Jak takim tempem będziemy szli, to nigdy nie dojdziemy do naszego stanowiska archeologicznego. Jeszcze nam zwieją te szczątki praludzkie i będziemy zdani tylko na twoje sny.

Łukasz się denerwował, bo mieliśmy jeszcze godzinę trudnej drogi przed sobą. W końcu dotarliśmy do celu. Ależ tam był gwar, bo spora grupa Kenijczyków brała udział w odkrywaniu jaskini. Panował tu chłód i powietrze ani drgnęło. Miałem wrażenie, że znam to miejsce doskonale. Nachodziły mnie jakieś wspomnienia, ale wytłumaczyłem sobie, że to sprawił afrykański klimat.

– Moi drodzy – rzekł Łukasz – musimy założyć czołówki, bo jaskinia jest długa i ciemna. Zanim wejdziemy głębiej, trochę opowiem o odkryciu tych jaskiń, o istnieniu których nikt wcześniej nie wiedział. Zawdzięczam to Angelice, bo to ona je znalazła, i nie ma znaczenia, że przez przypadek. Ale najlepiej niech sama o tym powie.

– No wiesz, Łukaszu! Mam opowiadać o naszych intymnych sprawach!

– Przecież Ela i George są naszymi przyjaciółmi, więc możesz im to powiedzieć.

– Już dobrze, żartowałam – rzekła Angelika i kontynuowała: – Szliśmy w grupie i przodem podążali robotnicy kenijscy, a my parę kroków za nimi. Nagle powiedziałam do Łukasza: „pocałuj mnie”. On na to, że tu nie wypada, bo tamci przed nami co chwilę się oglądają i coś między sobą komentują. Pewnie nas obgadują. Zaproponowałam, żebyśmy się schowali w zagłębieniu skalnym, które spostrzegłam nieopodal, i tam pocałowali. Łukasz na to z ochotą przystał i w cichości skryliśmy się tam przed wścibskimi oczami tubylców. Całowaliśmy się namiętnie, mimo że noc też mieliśmy całuśną – chrząknęła wymownie i ciągnęła dalej: – W pewnym momencie nagle ziemia się pod nami osunęła i wpadliśmy w zapadlisko. Nie było tak źle, bo tylko do kolan, ale najedliśmy się strachu. Po krótkiej chwili zaczęliśmy się śmiać i na powrót całować z jeszcze większą namiętnością. Na to przyszli robotnicy i patrzyli ze zdziwieniem, sądząc, że tacy dzicy jesteśmy. Ale najważniejsze miało się dopiero zacząć z niespodziewanym skutkiem. To było coś więcej, to była puszka Pandory.


- 12 -


Kiedy Angelika skończyła opowiadać ich ciekawą przygodę, Łukasz zaczął nas ponaglać, gdyż jaskinia stała przed nami w całej swej okazałości, a czas uciekał. Zaświeciliśmy nasze czołówki i podążyliśmy za parą naszych przyjaciół, bo oni znali doskonale to miejsce. Samo wejście było niewielkie i należało zejść po stromej skale, by następnie iść już prawie poziomo. Właśnie to wejście do niedawna było zasypane ziemią i w ten sposób broniło wstępu do jaskini. Prawdopodobnie z tego powodu przez setki tysięcy lat nie była odwiedzana przez nikogo.

W miarę jak wchodziliśmy do jaskini coraz głębiej, ogarniała nas ciemność i chłód. Panował specyficzny klimat, czułem się przytłoczony ponurym wyglądem skalnych ścian w świetle latarek. Nie tylko z powodu poznawania nowego tajemniczego miejsca, w końcu wiele jaskiń, grot zwiedziłem, ale tutaj było inaczej. Tu trochę czułem się jak u siebie. Może to wspomnienia i skojarzenia z którąś z dawno zwiedzanych jaskiń, a tu się one spotęgowały?

W końcu dotarliśmy do miejsca, gdzie znajdowało się stanowisko archeologiczne. Już z oddali słyszeliśmy odgłosy pracowników, którzy ciężko pracowali, usuwając kolejne warstwy gruntu i skał w poszukiwaniu szczątków praczłowieka. Teraz dokładnie mogłem się przyjrzeć, jaka to mozolna praca. Archeologia to misterna robota dłutkiem i pędzelkiem. Ma więcej wspólnego z rzeźbieniem. Najwięcej czynności wykonuje się w pozycji leżącej, gdyż bez tego cenne znaleziska można łatwo uszkodzić lub nawet nie zauważyć w usuwanym gruncie.

Co było takiego wyjątkowego i niesamowitego w tych szczątkach? Przecież dla archeologa to jest chleb powszedni pocić się nad takimi artefaktami. Inni znaleźli wiele takich szczątków i rewolucji w nauce nie było.

Znalezisko Łukasza i Angeliki było jednak wyjątkowe, a to dlatego, że może wywrócić do góry nogami całą wiedzę o ewolucji człowieka. To, co odkopali, nie mieści się w głowie nawet dyletantom, a co dopiero mówić o specjalistach. To może mieć społeczne konsekwencje, ponieważ zahacza o kwestie teologiczne.

Łukasz cały czas mówił do nas i pokazywał prawie kompletny szkielet hominida sprzed półtora miliona lat. Najlepiej zachowała się czaszka i to ona wywołała największe zdziwienie Łukasza i jego kolegów po fachu. On wykonał odlew gipsowy puszki mózgowej i wysłał do swojego instytutu, a oni podejrzewają oszustwo. Według nich nie jest to możliwe, by homo ergaster miał pojemność puszki mózgowej zbliżoną do współczesnego człowieka.

Kiedy Łukasz tak mówił, miałem jakieś dziwne zwidy. Przed oczami pokazywał mi się obraz, raz bardziej wyraźnie, a raz ledwo widoczny.

W następnych chwilach wizja stała się bardzo rzeczywista, a sylwetki Łukasza i reszty osób prawie zanikły.

Niesamowite, co ujrzałem, a nawet brałem w tym aktywny udział.

Ciągle znajdowałem się w tej samej jaskini, ale w zupełnie innej scenerii. Byli tam ze mną jacyś ludzie, nadzy i mocno owłosieni. Nagle uświadomiłem sobie, że ja też jestem nagi i tak samo owłosiony.

Panował półmrok, który ledwo rozświetlały dwa łuczywa zatknięte w szczelinach w skale. Ich światło rzucało cienie od ludzi na przeciwległą ścianę groty i sprawiało wrażenie, jakby tam toczyło się właściwe życie. To z pewnością było życie duchów i pamiętam, że byłem o tym święcie przekonany. Czułem podniosły nastrój i przypuszczam, że pozostałym członkom grupy też taki towarzyszył. Jednak nie miało to nic wspólnego z żadną magią, a raczej wiązało się z koniecznością wykonania jakiejś misji.

Było nas wielu mężczyzn, może dziesięciu, albo więcej, gdyż nie umiałem ich zliczyć, a jedynie ogarnąć wzrokiem, i rozumiałem ich mnogość. Ci mężczyźni zachowywali się normalnie, ich reakcje były prawidłowe, ale czułem, że coś jest nie tak. Porozumiewaliśmy się bez użycia słów, a tylko nieartykułowaną mową, pojedynczymi głoskami, chrząknięciami. Do komunikacji wykorzystywano głównie gesty i mowę ciała. Przyznać muszę, że szło nam to sprawnie, bo ja też brałem aktywny udział w tej hordziej naradzie.

Już nie pamiętam szczegółów, ale omawialiśmy jakiś plan, czy realizację planu, który mieliśmy niebawem wprowadzić w życie.

Nagle wszyscy poderwaliśmy się jak oparzeni i pokrzykując, ruszyliśmy w kierunku wyjścia z jaskini. Sprawnie nam to poszło, niczym drużynie piłkarskiej wychodzącej na murawę, by rozegrać mecz. Uderzyło mnie okropne gorąco i duża wilgotność. To była sauna, w której długo nie da się wytrzymać. My wspinaliśmy się na pobliską górę. Na szczycie wdrapaliśmy się na ogromne drzewo, z którego roztaczał się widok na całą okolicę. Z tej pozycji i w palącym słońcu wypatrywaliśmy ptaków. Byłem cały zlany potem, bo temperatura mogła sięgać granic wytrzymałości, a my tkwiliśmy na drzewie już spory kawał czasu. Całe szczęście, że liście dawały dużo cienia.

W pewnej chwili ukazały się ptaki, cała chmara ptaków, jakby sępów albo innych drapieżnych. One krążyły w jednym miejscu w odległości około dwudziestu minut biegu od nas.

Wszyscy ruszyliśmy w pogoń do tego miejsca, żeby ani jednej minuty nie stracić. Schodzenie z drzewa i ze zbocza góry było niczym w porównaniu z pokonaniem otwartej przestrzeni. Słońce mieliśmy w zenicie i musieliśmy wykonać prawie sprinterski bieg, by zdążyć.


- 13 -


Zanim jednak rozpoczęliśmy swój szaleńczy bieg, na skraju lasu zrobiliśmy krótki odpoczynek, żeby się rozejrzeć po okolicy. Przed nami rozciągała się po sam horyzont sawanna. W oddali na niebie widać było krążące sępy, prawdopodobnie nad świeżo padłym zwierzęciem. Raz po raz zniżały lot i pewnie rozszarpywały ofiarę.

Wiedziałem, że czas działa na naszą niekorzyść i niedługo będzie po obiedzie. Oczywiście zaczną go sępy, a później dołączą większe drapieżniki.

Spojrzałem w prawo, a tam w niewielkiej odległości w cieniu drzewa wylegiwało się kilka lwów. Dalej była wataha hien patrzących w stronę krążących ptaków. Na pewno są jeszcze inni chętni do poczęstunku, których nie widziałem. Słychać było jedynie odgłosy zmęczonej dzikiej zwierzyny.

My też czuliśmy zmęczenie, bo upał był niesamowity. Wszyscy staliśmy w cieniu drzew, by być niewidocznymi dla drapieżników, lecz w końcu musieliśmy im się pokazać, by zdążyć po obiad w postaci padliny.

W pewnym momencie poderwałem się do biegu i pozostali mężczyźni zrobili to samo. Biegliśmy dość wolno, spokojnie, obserwując lwy, gdyż one były najbardziej niebezpieczne. Musieliśmy się do nich trochę zbliżyć, by zabrać łup, zawrócić i co sił w nogach uciekać z powrotem do lasu, a następnie do jaskini.

Lwy nas zauważyły i największy samiec się podniósł. Obserwował nas bacznie, jakby się szykował do ataku. Wiedziałem, że nie zaatakuje, bo jest za gorąco. Lew w takim upale po gwałtownej szarży ma małe szanse na przeżycie, ponieważ może ulec przegrzaniu. Ale nigdy nie wiadomo, jak zwierzę zareaguje, bo może być bardzo głodne i zaryzykuje pogonią. Gdyby lwy zdawały sobie sprawę z tego, że w ich zasięgu jest zdychające zwierzę, na pewno by tam pobiegły, aby bez walki zabrać łatwą zdobycz. Jednak do takich refleksji zdolni byliśmy tylko my, ludzie, bo dysponowaliśmy dużym mózgiem, logicznym myśleniem i umieliśmy łączyć z sobą fakty. Poza tym potrafiliśmy przekazywać sobie informacje i złożone pojęcia, by zaplanować taką wyprawę.

Biegliśmy coraz szybciej, zalewając się potem. Wydawało mi się, że biegnę bardzo długo, bo opadałem z sił i miałem majaki przed oczami. Raz po raz upadałem i na powrót się podnosiłem, dalej biegnąc. Widziałem, jak obok mnie towarzysz biegu upadł i nie podniósł się. Ale na pewno mu nic nie będzie. Lwy go nie zjedzą.

W końcu dobiegliśmy do upragnionego celu, a była nim mała antylopa. Nie ruszała się, a wokół niej przysiadło stado rozszarpujących ją sępów. Poczułem się jednym z nich, bo kierował mną głód i chęć dorwania padliny. Za wszelką cenę, bo to był warunek mojego przeżycia i przetrwania plemienia.

Wiedziałem doskonale, że kiedy lwy zwąchają krew, mogą ruszyć do ataku, dlatego należało się spieszyć.

Sępy to niebezpieczne ptaki i musieliśmy je odgonić od padliny, zaczęliśmy więc rzucać w nie kamieniami, kijami i wykrzykiwać głośno. Kiedy leniwie odstąpiły od łupu, my go ukradliśmy. Sprawnie nam to poszło. W czwórkę chwyciliśmy ciało antylopy i szaleńczym biegiem ruszyliśmy z powrotem. Miałem tylko jeden jedyny cel, by dobiec do lasu i zawlec tam pożywienie. Jednak pomimo szybkiego tempa, szło mi jak po grudzie. Zmęczony byłem niesamowicie, ale nadal biegłem. Pole widzenia mi się zwężało, obraz chwilami zamazywał, ale w jego centralnej części widziałem doskonale. Czułem, że mój mózg się gotuje z gorąca, że wysiada, że coś złego się z nim dzieje. Jednak mózg miałem duży, bo jego obwody neuronalne były zdublowane. Kiedy jeden ulega czasowemu uszkodzeniu, jego rolę przejmuje drugi. Lwy i inne zwierzęta tego nie mają. Czyżby wielkość naszego mózgu była wynikiem adaptacji do wysokich temperatur?

Już o niczym innym nie myślałem, tylko żeby dobiec do celu, a on uświęca środki. W razie zaatakowania przez dzikie zwierzę walczyłbym z nim. Wiem, że z mizernym skutkiem, ale podjąłbym walkę, by tylko donieść zdobycz. Szybkość biegu był warunkiem przeżycia i całe szczęście, że natura nas wyposażyła w tę umiejętność. Ale do lasu była jeszcze spora odległość, a lwy nie spuszczały nas z oczu. Mężczyźni, którzy nie nieśli padliny, zaczęli mocno wykrzykiwać w kierunku drapieżników, by je odstraszyć. Udało się, ale to nie była nasza zasługa, lecz gorąca panującego na sawannie. Parę chwil później, kiedy słońce zelżeje, nie mielibyśmy żadnych szans z lwami w pozyskaniu padniętego zwierzęcia. Byliśmy już w lesie, niosąc naszą zdobycz, by zanieść ją do jaskini. Zanieść do naszych żon i dzieci.

Nagle uświadomiłem sobie, że jestem w tej samej jaskini, ale w dzisiejszych czasach. Ela, Angelika i Łukasz słuchali mojej opowieści i mi nie przerywali. Zapytałem, co im jest, że nic nie mówią.

– George – rzekł Łukasz – a tobie co jest? Wpadłeś w trans i cały czas opowiadasz jakąś ciekawą historię. Czy zmyślasz?

– Sorki, wybaczcie, czasem tak mam, że nachodzą mnie jakieś wspomnienia i są one bardzo dziwne, bo tracę kontakt z rzeczywistością. Bieżącą rzeczywistością.

– George, czy to jest zatracenie rzeczywistości, to śmiem wątpić. Mam pewną hipotezę, przemyślę ją jeszcze raz i powiem wam o niej później. Teraz musimy wracać, bo niedługo dzień się skończy, a tu żyją dzikie zwierzęta.


- 14 -


Nazajutrz dzień był znów gorący i parny, ale w Kenii to normalne. Najgorzej jest wyjść z klimatyzowanego pomieszczenia i maszerować wiele kilometrów z plecakiem. My zazwyczaj najpierw podróżowaliśmy land roverem po bezdrożach, a jak już się nie dało jechać, to dalej szliśmy o własnych siłach.

Ja i Ela wyruszyliśmy z hotelu rano, by zdążyć na umówione spotkanie z Angeliką i Łukaszem. Oni mieszkali w apartamencie należącym do uniwersytetu kenijskiego i za to nic nie musieli płacić. Utrzymanie też pokrywała rodzima uczelnia i jedyne koszty, jakie ponosili naukowcy, to te za ekstra produkty, których i tak za wiele nie było.

Staliśmy dłuższą chwilę w upale, aż tu nagle z piskiem opon nadjechał landek, a w nim nasi przyjaciele. Szybko wskoczyliśmy na pakę i kierowca obrał kurs na naszą jaskinię. Po godzinie jazdy po wyboistych bezdrożach, poobijani, dostaliśmy się do miejsca, skąd dalej nie dało się jechać. Czekała nas jeszcze następna godzina marszu. Historia z wczorajszego dnia się powtórzyła i znów byliśmy wykończeni wyczerpującą marszrutą. I ponownie znaleźliśmy się w jaskini, gdzie miałem widzenia.

Łukasz i Angelika chcieli nam pokazać kompletne szkielety homo ergastera, które nietknięte przetrwały do dzisiejszych czasów.

Wykopaliska w jaskini właściwie dobiegły końca, trwały jeszcze prace dokumentacyjne. Polegały na zwymiarowaniu przestrzennym, a później szczegółowych pomiarach każdego szkieletu. One się mocno różniły między sobą od małych należących do dzieci oraz dorosłych osobników. Największą zagadką były dwie czaszki o dużych puszkach mózgowych, jakby należały do innego gatunku hominida. Jednak inne elementy szkieletu były identyczne z pozostałymi.

Łukasz mówił, że to wyglądało na wspólną mogiłę, gdzie osoby te zostały pogrzebane żywcem. Podobnie jak w starożytnych Pompejach, kiedy wulkan uśmiercił mnóstwo ludzi w pozycji, w jakiej się znajdowali podczas katastrofy.

W tej jaskini wulkan nie wybuchł, lecz coś innego zabiło jej mieszkańców.

– Trzęsienie ziemi – podsumował Łukasz. – Ale to nie ono było bezpośrednią przyczyną śmierci, lecz gaz wydobywający się ze szczelin skalnych. Jezioro Turkana leży na uskoku tektonicznym, gdzie nasuwają się na siebie kontynentalne płyty. One niezwykle rzadko powodują wstrząsy tektoniczne, ale w geologicznej skali czasu dzieje się tak bardzo często. Podczas tych wstrząsów dochodzi do uwalniania się trujących i halucynogennych gazów, a ich działanie niszczycielskie zależy od stężenia. Podobnie jak Pytia delfijska wróżyła w takich właśnie warunkach, jednak nie wszystko da się wytłumaczyć oparami. Gaz tak do końca nie mógł być jedyną przyczyną tych proroczych wizji. – Zrobił pauzę, ale widząc nasze zaciekawione spojrzenia, kontynuował dalej: – W jaskini jest stały poziom dwutlenku węgla i innych gazów mających narkotyczne własności. Właśnie Angelika bada skład chemiczny tych gazów i jest to proces powolny, bo niektórych w tych warunkach nie można zidentyfikować. Ona zbierała gaz do specjalnych pojemników i kiedy będzie z powrotem w kraju, zbada je dokładnie.

– Ten gaz zawiera opiaty i barbiturany – wyjaśniła Angelika. – Jednak nie znamy, jakiego są rodzaju. Ani stężenia, bo tymi przyrządami i tutaj się tego nie da zbadać. Nasz sejsmograf też nie jest za precyzyjny, co prawda wskazuje lekkie wstrząsy gruntu i właśnie się nasilają. Tu cały czas ziemia się trzęsie, ale ten sejsmograf tego nie mierzy dokładnie. Przy następnej ekspedycji zabierzemy z sobą lepszy sprzęt, bo jaskinia wymaga dalszych badań. – Jej wzrok zatrzymał się na dłuższą chwilę na skali sejsmografu. – Spójrzcie! – zawołała podniesionym głosem, wskazując na drgającą igłę wskaźnika. – Właśnie wstrząsy się nasiliły, że nawet pod stopami to czuję. Czy wy też czujecie? Nie? George, a ty czujesz?

– Coś mi poruszyło się pod stopami, ale czy to były wstrząsy tektoniczne, to nie mogę stwierdzić. Może na zewnątrz jakieś dinozaury chodzą. – Zaśmiałem się.

– Żartujesz sobie, przecież one wyginęły sześćdziesiąt pięć milionów lat temu. Nawet ci nieszczęśnicy nie mogli ich znać, bo to było tylko półtora miliona lat temu –żachnęła się.

Nie wiem, o co chodziło, ale na żarty mi się zebrało w tej naukowej dyskusji i coraz bardziej mi było do śmiechu. Jakbym był na haju. A może ten halucynogenny gaz tak na mnie działa? Przecież oni, jak ja, nie reagują i są poważni. Może mam coś z Pytii i bredzę. Nagle z euforii wpadłem w przygnębienie i podobnie jak wczoraj zakręciło mi się w głowie i miałem jakieś widzenia. One działy się w tej samej jaskini, ale to z pewnością w innych czasach, bo ci pół ludzie i pół zwierzęta się znów pojawili. A może to fantastyczne wizje niemające nic wspólnego z minioną rzeczywistością? Jednak nie mogłem się powstrzymać i zacząłem mówić z przyćmioną świadomością, co następuje:

– Wreszcie dobiegliśmy do upragnionego lasu, który stał się naszym azylem przed lwami. Las całkowicie nas nie chronił, ponieważ lwy też mogą w nim zaatakować, lecz jest tam więcej możliwości obrony i ukrycia się przed drapieżnikami. Również można je atakować, rzucając gałęziami z drzewa albo kamieniami.

Byłem całkowicie wyczerpany tym polowaniem, a właściwie kradzieżą padliny. Tak, ja i członkowie mojego plemienia byliśmy padlinożercami i sukcesem było dorwanie resztek jedzenia po dużych drapieżnikach. W pewnym zakresie radziliśmy sobie nawet lepiej od zwierząt, bo umieliśmy rozłupywać duże kości, których nie mogły naruszyć kły nawet lwów. Tam znajdował się szpik kostny, źródło wysokokalorycznego pożywienia i wysokobiałkowego.

A więc ja i moi współplemieńcy ledwo żywi odpoczywaliśmy w lesie, jednak nie za długo, bo złe może czaić się za każdym drzewem. Antylopę przekazałem drugiej parze mężczyzn, by teraz oni się z nią męczyli. Przecież największą robotę wykonałem ja i trójka moich towarzyszy. Droga do jaskini nie była łatwa, gdyż co rusz należało pokonywać urwiska skalne i przepaści. Gnała nas jakaś siła do naszych kobiet, by donieść martwą antylopę, jeszcze ciepłą i całą zakrwawioną. Trzeba się spieszyć, bo w tych warunkach bardzo szybko następuje rozkład mięsa. A przecież ono musi być pachnące, bo tego wymaga rytuał uświęcenia posiłku.

Słońce było jeszcze dość wysoko, ale gorąc zelżał i teraz niemożliwe by było podebranie padliny zwierzętom. Raczej my stalibyśmy się ich smacznym kąskiem.

Radość była ogromna, kiedy wszyscy przybyliśmy przed wejście do jaskini, naszego domu. Wszystkie kobiety wyległy na zewnątrz, żeby nas przywitać, przytulały się do swoich mężczyzn i nie tylko swoich. Moja kobieta zrobiła to samo, ale trzymała się na uboczu radosnych wydarzeń. Podbiegła do mnie, objęła wpół i ja zrobiłem tak samo. My się bardzo kochaliśmy i dla niej podejmowałem ryzyko pozyskania jedzenia. Oczywiście w grupie z innymi współplemieńcami, bo w pojedynkę nie ma się żadnych szans.

Moja kobieta odezwała się nieartykułowanym głosem, wyrażając tym radość z mojego przybycia. Wydobyła z siebie bełkot, który brzmiał mniej więcej tak: „hefaj, hefaj, kofaj”.

Jeszcze więcej dźwięków wybełkotała, ale nie potrafię ich powtórzyć. Natomiast ja zwracałem się do niej – „Sene” lub „Se”. Nasze słownictwo było bardzo ubogie i w repertuarze mieliśmy niewiele słów i pojęć. Znacznie bogatszy był nasz język ciała i to pozwalało nawet recytować poezję. I taką poezję cała grupa recytowała, a właściwie było to przedstawienie teatralne z udziałem części towarzystwa. To znaczy oni byli aktorami, a ja i Sene z kilkoma innymi byliśmy widzami. Opowiem krótko o tym „przedstawieniu”, bo miało ono charakter sacrum. Ów dziwny rytuał rozpoczynało ćwiartowanie antylopy ostrą krawędzią odłupka kamiennego. To ja ją ćwiartowałem i poszczególne części rozdawałem wygłodniałym mężczyznom z plemienia. Oni wpadali w jakiś trans i smarowali się po ciele zakrwawionym mięsem. Ale to nie koniec, bo ów rytuał z każdą chwilą stawał się znacznie bogatszy. Oni smarowali się też wspólnie, kobiety i mężczyźni. Następnie mężczyźni rozszarpywali części mięsa na mniejsze kawałki, robili w nich otwory i nanizywali sobie na członka w wzwodzie. Przypominało to surowe szaszłyki na męskim przyrodzeniu. Kobiety natomiast inaczej się zachowywały, bo brały od mężczyzn kawałki mięsa i wkładały je sobie do pochwy. To był dopiero wstęp do właściwej części kultu i była nią wspólna orgia. Nie taka zwykła orgia, lecz wyrafinowane zachowania seksualne. To był wspólny seks z jednoczesnym spożywaniem mięsa, któremu towarzyszyły największe uniesienia. Mężczyźni leżeli na ziemi, a kobiety na nich i w ten sposób jedzono posiłek. Należało przybrać pozycję 69, udostępniając partnerowi czy partnerce swoje spiżarnie.

Kobiety miały ułatwione zadanie, bo mięso było natknięte jak na patyku, i żarły równo. Natomiast mężczyźni musieli się napracować, aby nic nie uronić ze swojego posiłku. A jeśli coś przeoczyli, to stawało się to łupem kobiet, które w cichości mogły sobie je wydobyć. Zresztą to było ich celem, gdyż kobiety rodziły dzieci i musiały jeść więcej smacznych rzeczy.

Tak, ponieważ kiedy kobieta zjadła całe mięso z członka mężczyzny, zaczynali uprawiać seks. Dlatego kobiety tak się spieszyły z tym jedzeniem, by zacząć spółkować jak najszybciej i tym sposobem uratować dla siebie więcej mięsa w swojej pochwie. Właściwie to mężczyzna za wiele się nie najadł, bo zwykle mięso było głęboko schowane, a potrzeba seksu nagliła.

Ja w tej uczcie nie brałem czynnego udziału, tylko podzieliłem i rozdałem mięso. Później się całemu wydarzeniu przyglądałem i przyznam, że zbierało mi się na wymioty. Mojej Sene również, ale niestety, byliśmy członkami plemienia i takie zachowania musieliśmy akceptować.


- 15 -


– Kochanie – rzekła Ela. – Miałam dzisiaj piękny sen. Śniło mi się, że jestem gdzieś w innym świecie, gdzie wszystko jest piękne. Ludzie są spokojni, nie gnają za sukcesem, a jedyne ich zajęcie to życie towarzyskie i rodzinne. My byliśmy jednymi z nich i żyliśmy szczęśliwie. Czułam euforię i nie chciałam opuścić tego miejsca. Tak nam dobrze było. – Zaśmiała się. – Sen trwał krótko, bo pojawił się nad ranem i budzik wszystko popsuł.

– Kochanie – odparłem – a może śniło ci się, że byłaś w niebie?

– E tam, w jakim niebie, nie ze mną te numery. A może niebo wygląda jak w moim śnie? Jeśli tak, to śniło mi się niebo, a ty byłeś aniołem. No, aniołem jesteś i teraz, ale we śnie byłeś bardziej anielski.

– Powiedz, w czym taki anielski byłem, albo co takiego anielskiego miałem?

– No nie, byłeś taki sam, ale jednak inny.

– Inny?

Na twarzy Eli pojawił się uśmiech i wyraz zadowolenia, zapewne na wspomnienie owego snu. Wyraźnie gdzieś błądziła myślami, a może marzyła. Ciekawe, czy ja byłem bohaterem jej myśli, czy może ten inny świat.

– No co tak patrzysz? Musimy wstawać, bo czas do pracy i dzieci trzeba odstawić do przedszkola. – Sprowadziła mnie raptem na ziemię. – Przygotuj szybkie śniadanie, bo ja muszę wziąć kąpiel i makijaż zrobić.

– Kochanie, jutro musisz wyglądać wyjątkowo ślicznie, bo wiesz, że idziemy do profesora.

– No wiem, przecież mówiłeś sto razy, żebym była śliczna.

– Mówiłem milion razy, że jesteś śliczna, ale chcę, żeby tej śliczności nie było końca, zwłaszcza jutro.

– Ale cóż po śliczności, gdybym nie była kochana.

– Jesteś śliczna, kochana i mądra. Przecież innej za żonę bym nie wziął.

– A jeśli byłabym brzydka, to też byś mnie kochał?

– Kochanie, co cię naszło? A jeśli ja na przykład byłbym impotentem, to też byś mnie kochała? Nic nie mówisz? Takie są nasze uczucia, w interesie gatunku. Nawet ideały są w interesie gatunku. A może memów?

– Ale nie jesteś impotentem, a ja jestem śliczna i kochana.

– Zapomniałaś dodać, że mądra.

– To jest tak oczywiste, że nie trzeba o tym mówić. Bez odbioru!

Sobota była słoneczna, ciepła, idealna na wizytę u profesora, który był szefem Łukasza i nadzorował prace archeologiczne w Kenii. Spotkaliśmy się w szóstkę w jego domku letniskowym. 

Kiedy zajechaliśmy na miejsce, naszym oczom ukazała się raczej willa niż domek, usytuowana wśród dużych drzew. Działka była urządzona w lesie i czuło się ścisły kontakt z naturą. „Ale letniak” – pomyślałem. W tej samej chwili Ela powiedziała: Ale letniak! Zaśmiałem się i zaraz wytłumaczyłem jej, skąd ten śmiech.

– Witajcie – rzekł profesor, wychodząc nam na powitanie. – Ja i moja żona jesteśmy zaszczyceni waszą wizytą. Zapraszam w nasze skromne progi. 

Łukasz i Angelika znali się dobrze z gospodarzami, pozostało tylko nas przedstawić. 

– To jest Elżbieta, zoolog i pracuje w instytucie naukowym. – Łukasz wskazał ręką na Elę. – A ten przystojny mężczyzna to jej mąż, George. Jest przedstawicielem handlowym i ma pracę nie mniej odpowiedzialną. – Kiedy zaczęliśmy podawać sobie ręce, Łukasz kontynuował: – Poznajcie Kunegundę i jej męża, Zbigniewa. Na pewno znacie ich z mediów lub publikacji naukowych w dziedzinie psychologii i fizyki. 

Chciałem zabłysnąć i zabrałem głos: 

– Tak, chyba widziałem panią w telewizji i leciało o reklamie podprogowej. Nie pamiętam dokładnie, o co chodziło, ale utkwił mi w pamięci jakiś proszek do prania. 

Nastąpiła konsternacja i Łukasz, próbując ratować sytuację, przerwał moje błyskotliwe spostrzeżenia: 

– Ale profesora to na pewno znasz, bo nawet niedawno występował w telewizji, gdzie poruszał kwestie dotyczące naszej nieznanej rzeczywistości i umysłu transcendentalnego. 

– Już wiem! – Nagle wyskoczyłem. – To jest o tych religiach, albo czymś podobnym…

Żona profesora, dystyngowana dama, pobladła i stwierdziła: 

– Oj, wydaje mi się, że jest pan ignorantem, jeśli chodzi o wiedzę naukową, albo po prostu lekceważy pan ludzi.

– Ależ nie jestem ignorantem, gdyż każdy człowiek ma dla mnie nieocenioną wartość. 

– Zapewne wartość handlową – z przekąsem dodała żona profesora.

Dopadła mnie złość z powodu tej stresującej rozmowy i miałem wrażenie, że ci ludzie coś knują przeciwko mnie albo nabijają się z przedstawiciela handlowego.

– Moi mili – odezwał się profesor. – Dajmy spokój tej polemice i cieszmy się naszym spotkaniem, bo jest o czym rozmawiać, a do tego niezbędny jest właściwy klimat. Proponuję, abyśmy usiedli przy stole i napili się nalewki, którą sam sporządziłem.

Wszyscy rozsiedli się wygodnie w fotelach, a profesor już trzymał w ręku karafkę z nalewką. Rozlał w kieliszki, wzniósł toast za spotkanie i owocną dyskusję. Zaproponował, abyśmy mówili sobie po imieniu.  

– Mówcie mi Zbigniew.

– George – rzuciłem pospiesznie. Po mnie Ela podała swoje imię, natomiast Łukasz i Angelika od dawna byli z profesorstwem na ty. Pozostała jeszcze żona profesora, która stwierdziła: 

– Jeśli to konieczne, to proszę mi mówić Kunegunda. 

Przyglądałem się jej dyskretnie. Wydawała się interesującą kobietą, krótko przed pięćdziesiątką. Jej lekko rubensowskie kształty zdradzały zgrabną figurę, na którą wielu mężczyzn zwraca uwagę. Od Łukasza wiedziałem, że z wykształcenia była psychologiem i pedagogiem. Taki też wykonywała zawód, będąc szanowanym pracownikiem w szkolnictwie. Jej zainteresowania to kognitywistyka i neurolingwistyczne programowanie. 

Dalsza rozmowa toczyła się na luzie i dotyczyła głównie niedawnych wydarzeń z pobytu w Kenii, gdzie Łukasz i Angelika prowadzili wykopaliska. Miałem jednak wrażenie, że jej tok nakierowany był na mnie. Raz były to miłe słowa, a innym razem stawałem się obiektem ataku, zwłaszcza ze strony Kunegundy. Widziałem, że robi to celowo, a nawet z przyjemnością. Czyżby zamiłowaniem pedagoga było dręczenie innych? Ale ona tylko mnie dręczyła i sądziłem, że to przez ten proszek albo z powodu mojej profesji handlowca. Pewnie uważa, że człowiek bez tytułu naukowego jest nikim.

Przykładem niech będzie moment, kiedy była mowa o mojej wizji, w której czułem się australopitekiem. Kunegunda mnie ośmieszyła przed wszystkimi, mówiąc, że opowiadam jak dwunastoletni chłopiec, który się naczytał o małpach i ich życiu seksualnym. Stwierdziła też, że jestem niedojrzały intelektualnie, i wyraziła zdumienie, jakim cudem jestem w stanie sprzedać cokolwiek klientom. W takich chwilach ręce zaciskały mi się w pięści, lecz nic nie mogłem zrobić, bo zaraz mój gniew był rozładowywany jakąś pochwałą, a także w dużej mierze przez nalewkę. A może fajkę wodną, którą wszyscy się zaciągaliśmy?

Czy aby na pewno? Przytoczę wymianę paru zdań z żoną profesora, kiedy byłem osaczony jej apodyktycznością i czułem się wyraźnie prowokowany. Zwróciła się do mnie, mówiąc: 

– George, powiedz coś więcej o sobie, ale tak szczerze, bez krętactwa.

Mnie znów ciśnienie skoczyło i pomyślałem, dlaczego to babsko tak się mnie czepia. A przyczepiła się mojej sfery intymnej i zapytała: 

– Jaki jest twój stosunek do kobiet? 

Odpowiedziałem na odczepne, że pozytywny. Ją to nie zadowoliło, bo zauważyłem na jej twarzy grymas dezaprobaty i z jej blond włosami przez chwilę upodobniła się do wiedźmy. Oczywiście było to moje chwilowe wrażenie, bo jeśli zasługiwała na takie miano, to tylko ze względu na swoją wszechwiedzę. Po krótkiej pauzie odezwała się znów i spytała: 

– A jaki jesteś w łóżku?

Zawahałem się, bo nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Czy mógłbym stwierdzić, że jestem dobry? Albo kiepski? Wśród facetów mógłbym się pochwalić moimi wyczynami łóżkowymi, ale w mieszanym i dostojnym towarzystwie to mi nie wypadało. Mógłbym też zażartować, ale byłem zbyt wściekły, żeby na szybko coś wymyślić. Poza tym Ela się przysłuchiwała i pośrednio ją też by to dotyczyło. 

Kiedy zwlekałem z odpowiedzią, Kunegunda znów zwróciła się do mnie, zabawnie akcentując moje imię: 

– Dżordżu, już nic nie kombinuj, bo w twojej sytuacji nic nie da się zrobić. Biedny jesteś.

Czułem, jak mi krew nabiegła do oczu, ale to zapewne w moich myślach. Chociaż nie tak do końca, bo zorientowałem się po chwili, że spojrzenia wszystkich skierowane były na mnie.

Może rzeczywiście coś dziwnego zauważyli, bo nagle wtrącił się profesor, chcąc rozładować napiętą atmosferę. Był niemłodym już mężczyzną i emanowała od niego dobroć, życzliwość. W swoich okularach i z łysą głową uniesioną lekko robił wrażenie zdecydowanego, apodyktycznego człowieka. W rozmowie okazało się, że był głębokiej wiary. Jakiej wiary, powiem później, a wynikało to z naszej dyskusji.


- 16 -


– Proszę państwa, drodzy przyjaciele – rzekł profesor. – Spotkaliśmy się tutaj, by omówić pewne kwestie związane z pracą Łukasza i Angeliki. Chodzi o wykopaliska wczesnego człowieka prowadzone w Kenii. Dlaczego spotkaliśmy się w moim domu? Zaraz się dowiecie. Otóż temat, który będziemy omawiać, nie nadaje się na oficjalną dyskusję na uniwersytecie ani w jakimkolwiek innym instytucie. Poruszymy tu sprawy, które odbiegają od oficjalnej nauki i mogłyby zostać uznane za metafizykę. Ktoś nawet mógłby je wykorzystać do zdyskredytowania mojej osoby lub was. – Po tych słowach profesor zrobił krótką pauzę i następnie dodał: – Tym wstępem zachęcam do dyskusji i proszę, by Łukasz wprowadził nas w temat i przedstawił istotę sprawy. 

– Moi drodzy – podjął wątek nasz przyjaciel. – Może przystąpię od razu do rzeczy i przedstawię problem, z którym spotkałem się, prowadząc z Angeliką wykopaliska w Kenii. Archeologią zajmuję się od dawna i w tym kierunku się kształciłem. Jednak ona nie wyjaśni wszystkich zagadnień związanych z zachowaniem człowieka kopalnego i tu z pomocą przychodzi socjoantropologia, młoda dziedzina, która łączy dwie nauki. Ale i ta również nie wszystko wytłumaczy i często korzystamy z nieoficjalnych metod poznania, jakimi są intuicja, jasnowidzenie, sny i przepowiednie oraz inne najdziwniejsze narzędzia. W badaniach naukowych, jak wszędzie, liczy się rezultat, za którym idzie uznanie, posady i – nie ukrywam – profity. Jeśli dana metoda poznawcza doprowadza do rozwiązania problemu, stosuje się ją, a później o niej… zapomina. W każdym razie nie wspomina się o niej z powyższych względów. Z czymś takim mamy właśnie do czynienia i tu George może nam pomóc, ewentualnie rzucić trochę światła na problem z wczesnym człowiekiem.

– Łukaszu, bardzo przepraszam – wtrącił profesor, po czym zwrócił się do nas: – Może coś zjecie, wypijecie, bo przyznam się, że z głodu mi w brzuchu burczy. Mam jeszcze jedną nalewkę, a także trochę ciepłego jedzenia, które przyrządziła Kunegunda. – Obdarzył żonę czułym uśmiechem.

– Profesorze, chętnie coś przekąszę, bo archeolog też musi jeść, nie wspominając o piciu – stwierdził Łukasz.

– Ja również coś wypiję, nie mówiąc o jedzeniu – odezwałem się. – Jeśli mam posłużyć za najdziwniejszą metodę poznawczą, o której się zapomina, to wypiję dużo, aż do zapomnienia. – Tu puściłem oko do Łukasza.

– Ha, ha! – Zaśmiali się wszyscy i profesor w pośpiechu chwycił butelkę nalewki, mówiąc: – Mam tu wspaniały trunek, ale nie zdradzę tajemnicy jego składu. Musicie go sami odgadnąć.

Ela, milcząca do tej pory, w końcu przemówiła:

– Profesorze, a czy ten trunek mi nie zaszkodzi, bo jestem raczej niepijąca?

– Elżbieto, pozwól, że będę twoim nauczycielem, i napijmy się nalewki w ramach ćwiczeń dydaktycznych właśnie w tym zakresie. – Napełnił sześć niewielkich kieliszków i rozdał każdemu, kontynuując swój wywód: – Uczcijmy tą nalewką nasze spotkanie, by dyskusja była bardziej owocna i konstruktywna. Jednak chcę to połączyć ze wspomnianą lekcją dla Elżbiety, która po wypiciu całego kieliszka musi powiedzieć o wrażeniach temu towarzyszących. Nie chodzi tylko o smak i skład, ale również nastrój. Może doznasz czegoś niezwykłego, nirwany? – Spojrzał na moją żonę porozumiewawczo. – A jeśli nie wierzysz, to mogą być doznania euforyczne.

– Profesorze – rzekła Elżbieta. – Po tym jednym kieliszku mam osiągnąć nirwanę? Raczej będę miała większy apetyt na następny kieliszek.

– Elżbieto, wypraszam sobie takie słowa, przecież prosiłem… – profesor zrobił krótką pauzę i spojrzał Eli głęboko w oczy, mówiąc: – Prosiłem, żeby mówić mi po imieniu… Zbigniew jestem. Profesorem natomiast tylko na uczelni i na płaszczyźnie oficjalnej.

– Zbigniewie, okej, będę się zwracać do ciebie po imieniu, nawet kiedy osiągnę… cokolwiek. Po likierze oczywiście.

– Wobec tego wznoszę toast i wypijmy, żeby osiągnąć cokolwiek… i oczywiście rozwikłać naszą zagadkę.

Wypiłem mały łyczek, jak wszyscy, i bardzo mi posmakował. Miał coś w sobie, jakąś moc, a przede wszystkim smak. Profesor… sorry… Zbigniew musiał w ten likier włożyć całą swoją duszę, fizyczną duszę, bo przecież jest fizykiem, a nie żadnym duchownym z właściwą sobie duszą.

Nie spostrzegłem nawet, kiedy wypiłem całą zawartość kieliszka, aż na końcu wylizałem go, głośno smakując. Pozostali sączyli swój trunek i również nie mogli wyjść z podziwu za smak, moc i… No właśnie i coś jeszcze. Trudno mi wyrazić słowami, co to było, ale z takim trunkiem nigdy się nie spotkałem.

Zbigniew rozlał nam jeszcze po jednym kieliszku i sobie też. Następnie zapytał, jak nam smakuje. Spojrzał przy tym badawczo na Elę, gdyż zgodnie z umową odbywała ćwiczenia w tym zakresie. Ona na to: 

– Po pierwszym łyku likier jak likier, dobry, bo słodki i rozgrzewa wnętrzności. Po drugim łyku już było inaczej, zrobiło się miło na duszy.

Zbigniewowi roześmiała się twarz z zadowolenia, że ćwiczenia dydaktyczne z Elą idą w dobrym kierunku i pewnie dlatego, że likier i na niego działał. Nie bez znaczenia było to, że trunek wszystkim smakował.

Po chwili profesor wziął dłoń Eli w swoje ręce i ciepłym głosem przemawiał do niej: 

– Elżbieto, powiedz, co czujesz? – Znów badawczo patrzył jej w oczy, jakby chciał zahipnotyzować. Następnie położył swoją dłoń na jej udzie i znów pytał, co czuje.

– Mam dreszcze – odparła. – Coś się ze mną dzieje, jakby w brzuchu, a może w mózgu… czuję mrowienie. Nie wiem, co to jest. Czy to od likieru? A może ten nastrój tak na mnie zadziałał.

Widziałem ukradkiem, jak ręka Zbigniewa wsuwa się pomiędzy uda mojej żony, a ona na to nie reaguje. Powinna mu tę łapę trzepnąć, żeby jej tam więcej nie wkładał.

Nie mogłem tego znieść, aż wybuchnąłem złością i podniesionym głosem prawie krzyknąłem do profesora: 

– Pierdol się sam!


Moja reakcja wywołała konsternację i zapadła cisza, aż mi w uszach huczało. Wszyscy na mnie patrzyli i nic nie mówili. Jakby czas się zatrzymał, a oni znieruchomieli.

Ja się tą ciszą nie przejmowałem i nadal wykładałem swoją kwestię, mówiąc z ogromnym ładunkiem emocji. Wstąpiło we mnie dzikie zwierzę, któremu inne zwierzę zabiera samicę. 

– Wypierdalać mi stąd – krzyczałem – szybko, bo was pozabijam, kurwa, już was nie ma! Łby roztrzaskam tym kamieniem i zjem wasze mózgi! Pożrę całych, krew wypiję, kości rozłupię i wyssę! Nakarmię wami moją samicę i moje małe małpiątko!

Kiedy się uspokoiłem, wszyscy na mnie dziwnie patrzyli, a Ela przemówiła ciepłym głosem: 

– Kochanie, czy już jest ci dobrze? Spodziewaliśmy się takiej reakcji i wszystko rozumiemy. Nie wiedzieliśmy tylko, że tak burzliwie zareagujesz na prowokację.

– Prowokację? Nie rozumiem – powiedziałem już spokojnym głosem.

– Tak, kochanie, zostałeś poddany programowaniu neurolingwistycznemu, które przyniosło spodziewany wynik.

– Powiedzcie, co się stało? Mam szum w głowie i czuję się, jak po jakiejś walce.

– Jak by ci to powiedzieć… nie znam się na NLP i najlepiej ci to wytłumaczy Kunegunda. Powiedz coś, psychologu. – Ela zwróciła się do żony profesora. – Żeby moje biedactwo nie snuło jakichś teorii spiskowych.

– George, sorki, ale to rzeczywiście był spisek na ciebie – przyznał Kunegunda. – Wszyscy braliśmy w nim udział, a ty byłeś ofiarą. Źle mówię, głównym bohaterem. Nasze spotkanie tutaj ma służyć, jak wiesz, rozwiązaniu pewnej zagadki dotyczącej wczesnego człowieka – kontynuowała. – Jednak nie całkiem było zgodne z naszymi oczekiwaniami, ale i tak wiele się dowiedzieliśmy od ciebie.

– No coś takiego! Nic nie rozumiem! – Nerwowo zareagowałem.

– George, spokojnie, niech skończę i jeszcze Łukasz ma wiele do powiedzenia.

– Otóż chodziło nam o behawior homo ergastera – zaczął Łukasz. – Spodziewaliśmy się, że podczas seansu wrócisz do dawnych wydarzeń w jaskini, gdzie ostatnio prowadziliśmy wykopaliska. Ale ty cofnąłeś się znacznie dalej, do czasów australopiteka. Elżbieta już dawno mi mówiła o twoich snach, znacznie więcej, niż sądzisz. Wiem o tej historii, gdzie byłeś australopitekiem i niosłeś na plecach antylopę, by nakarmić rodzinę. Odbierałem to wszystko jako twój sen lub fantazję, bo się nie zgadza z dowodami kopalnymi. Nie zgadza, ponieważ australopitek był roślinożercą, a ty mówisz, że przyniosłeś antylopę do jaskini i ją jedliście. Wczesny człowiek zaczął wzbogacać swoją dietę mięsem znacznie później i najprawdopodobniej był to właśnie homo ergaster, co pozwoliło mu na szybki rozwój mózgu, a tym samym inteligencji.

– Łukaszu, momencik – przerwałem mu. – Czy uważasz, że moje sny, opowieści i teraz ten seans mają sensowne podstawy? Ja ich nigdy nie brałem jako prawdę obiektywną, a jedynie sny czy coś w tym rodzaju. Czy jest jakiś sposób, by to sprawdzić? – zapytałem niepewnie.

– Po części są dowody… – Łukasz potakiwał głową – …a raczej przesłanki, a ty miałeś nam pomóc, by je potwierdzić, i miało to nastąpić tutaj, podczas naszego spotkania. Może wprowadzę cię w szczegóły. Chodzi o szczątki homo ergastera wykopane w jaskini w Kenii. Otóż kiedy ostatnio byliśmy tam w czwórkę, ty wpadłeś w jakiś trans i opowiadałeś dziwną historię o kradzieży padliny dzikim zwierzętom. Następnie żywiołowo i emocjonalnie przedstawiłeś bulwersujące praktyki spożywania mięsa w trakcie orgii seksualnej. – Łukasz przełknął ślinę i kontynuował: – Nagle przerwałeś w pół słowa i wyszedłeś z transu, jakby czymś przestraszony. Nie wiedziałeś dokładnie, co się działo, i dopiero po czasie sobie przypomniałeś tę opowieść, prawda?

– Tak, pamiętam swoją dziwną opowieść, to że nagle przestałem mówić z jakiegoś powodu. Nie wiecie tego, ale rzeczywiście opanował mnie strach. To było bardziej przerażające niż ta niesmaczna scena z orgią. Mogę wam to dokończyć, jednak nic z tego nie rozumiem. – Zerknąłem na Elę, która nie patrzyła na mnie, a w zupełnie innym kierunku, i mówiłem dalej: – Otóż w trakcie owej orgii mężczyźni i kobiety byli sobą tak zajęci, że nie zauważyli, iż mocno zatrzęsła się ziemia. W jaskini spadały okruchy skalne, piach i wszędzie pojawiło się mnóstwo kurzu. Zaraz potem prawie nic nie było widać, więc szybko chwyciłem palące się łuczywo, drugą ręką moją Sene i czym prędzej pobiegliśmy w kierunku wyjścia. Ale wyjścia nie było, bo zostało częściowo zasypane przez spadające skały. Widziałem tylko szczeliny między materiałem skalnym i gruzem, którymi wpadało trochę światła i świeżego powietrza. Niestety i to na krótko, bo piach pozatykał wszystkie otwory, niczym korek w butelce. I tak się czułem, bo jaskinia nie miała drugiego wyjścia i stała się dla plemienia wielkim grobowcem. Od niechybnej śmierci uratowała się tylko Sene, która dzięki swej szczupłej figurze i wielkiej zwinności zdążyła się przecisnąć przez zapadające się wyjście, wydostając się na zewnątrz jaskini. Tymczasem ja po omacku wróciłem korytarzem do głównego pomieszczenia jaskini, w której kurz powoli opadał, i dostrzegłem leżące ciała, jakby bez życia. Po chwili obraz przed oczami mi się zamazał i czułem, że upadam, dzieląc los współtowarzyszy. Przerwałem, bo zrobiło mi się niedobrze.

– Kochanie – odezwała się do mnie Ela. – Czy coś ci jest? Twoja twarz się nagle zmieniła, jakbyś na nowo przeżywał tamtą tragedię?

– Nic mi nie jest – rzekłem. – To tylko te wspomnienia, jakby wczorajsze. Przygnębia mnie to i dręczy.

– Nie chcemy, by to spotkanie było dla ciebie traumatyczne, na tym najbardziej mi zależy. Po co mi mąż z depresją w głowie – niby zażartowała i dalej mówiła: – Wiesz, jestem zazdrosna o tę Sene, czy jak ją nazywasz… – Usiłowała się uśmiechać. – Ciągle powtarzasz: „Moja Sene, z moją Sene”. Skąd wiesz, że to twoja Sene? Była z tobą i to wszystko.

– Elu, co ty opowiadasz, przecież to było miliony lat temu i to zanim cię poznałem, a poza tym skąd pewność, że to wszystko się wydarzyło? Może to zwykły sen, który silnie zagnieździł się w moim umyśle?

– Zrozum, jestem kobietą i obecność wszystkich innych przedstawicielek płci żeńskiej bardzo mi przeszkadza, nawet tych w snach. Tej twojej Sene to najchętniej wydrapałabym oczy za to, że miała czelność ci się przyśnić! – powiedziała niby to z udawaną złością, a po chwili ze spokojem, przymykając oczy, przytuliła się do mnie.

– George – nagle odezwała się Angelika. – Ela jest moją przyjaciółką i nie pozwolę, byś ją zdradzał z jakąś jaskiniową Sene. Na pewno brudną i prymitywną. A może nie dbała o swoją higienę, bo wody w jaskini nie było? – Z radością wytykała niedoskonałości Sene. – Zębów nie myła i na pewno miała nieświeży oddech. – Obie z Elą prawie parsknęły śmiechem. A ja poczułem ścisk w gardle. Bardzo przykro mi się zrobiło. Zły byłem na Angelikę, że poniża kobietę, moją kobietę, tak wtedy czułem.

– Dlaczego tak mówisz? Przecież Sene kochałem i dla niej gotów byłem poświęcić życie. – Serce biło mi mocno z emocji. Spojrzałem na Elę, szukając u niej zrozumienia. – Polowałem dla niej, narażając się na niebezpieczeństwo, czułem, nie wiem skąd i dlaczego, więź z tą kobietą. Pociągała mnie nawet mimo swojej, delikatnie mówiąc, nieświeżości – próbowałem zażartować, ale chyba nie wyszło to najlepiej, bo głos mi się załamywał. Dziewczyny chyba dostrzegły moje emocje.

– No dobrze, żartowałam, ale wiedz, że kiedy znów wyskoczysz z jakąś laską sprzed milionów lat, nie mówiąc o współczesnej, to obie z Elą zabijemy cię z zimną krwią! – Tu Angelika znacząco mrugnęła do mojej żony. – Nie całkiem oczywiście, ale tak trochę. Bo kto by na nią pracował? – dokończyła ze śmiechem.

– O, przepraszam – wtrąciła Ela. – Ja jestem samowystarczalna i sama na siebie zapracuję… i na swoje dzieci, a mąż mi nie jest potrzebny. – Nadąsała się kokieteryjnie i po chwili dodała: – No… tak w ogóle nie jest potrzebny. Tylko, tylko chwilami… choć tych chwil jest sporo, więc niech będzie cały czas. Do końca życia! – Ela musnęła mnie po ramieniu i zatrzepotała cudnie rzęsami.

Zapadła cisza. Moje myśli szalały w głowie, przywoływały obraz kolejnej kochanej, uwielbianej we śnie kobiety księżycowej. Sytuacja niby rozładowana, ale dziewczyny były dość podniecone obecnością samiczki w moim umyśle. Gdybym teraz opowiedział o kochance z Księżyca, to rzeczywiście by mnie zabiły. A może lepiej jednak teraz o tym powiedzieć, wszystko już z siebie wyrzucić – przemknęło mi przez myśl.

A co mi tam, powiem o tej kobiecie, niech mnie zabiją. Ulżę sobie, wiele już przeżyłem, więc trudno. Już chciałem zacząć, ale włączył się do rozmowy Łukasz i na szczęście, nie zdążyłem, bo sprawa by się rypła. W tym sensie, że moje opowiadanie nie jest do końca fantazją, a może świadczyć o rzeczywistych wydarzeniach. Dopiero teraz o tym wiem. 

– Kochani – rzekł Łukasz – nadszedł moment, aby ujawnić najistotniejszy cel naszego spotkania. Jesteśmy tu już kilka godzin, nastała noc, a my mamy wszyscy świetne humory. Cieszę się. Wszystko to wynika ze swobodnej rozmowy, szczerości i nastroju. A to zasługa naszej miłej atmosfery, nalewki Zbigniewa i zapewne wdychania oparów wydzielających się z fajki wodnej. – Łukasz, uśmiechając się, wskazał na fajkę i kontynuował: – O tych oparach chcę wspomnieć. Otóż to jest zwykła fajka, którą przywiozłem z Kenii, będąc tam na kontrakcie. Razem z fajką nabyłem sziszę na tamtejszym targu. Ale nie tylko, bo zabrałem z sobą zioła, aby zmieszać je z sziszą i w takim składzie palić. W końcu chciałem mieć stamtąd jakiś rekwizyt oprócz szczątków człowieka. To Angelika mnie namówiła, bym kupił tę fajkę. Ja natomiast dla wzbogacenia rekwizytów nazbierałem roślin rosnących w jaskini, tej, gdzie prowadziliśmy wykopaliska. To były jakieś endemiczne gatunki – ciągnął w skupieniu – bo rosły w zupełnej ciemności i były takie przejrzystobiałe. Bardziej przypominały porosty typu mech, ale znacznie większe. Zebrałem je, wysuszyłem na słońcu i w takim stanie przywiozłem do kraju, aby poddać badaniom. Jeszcze nie mam wszystkich wyników, ale niektóre już znam. Natomiast działanie specyfiku poznaliśmy już wszyscy, bo pokruszony i zmieszany z sziszą umieściłem w fajce wodnej, której dym się unosi w tym pomieszczeniu. Nawet zaciągnęliśmy się nim z ustnika. – Mrugnął do mnie z uśmiechem i kontynuował: – Jak widać, dym ten zadziałał najbardziej na George’a i wszyscy widzieliśmy, w jaki wpadł trans, opowiadając swoje wizje. I o tych wizjach chcę porozmawiać. Otóż one nie są zwykłymi wizjami, a wspomnieniami z dalekiej przeszłości. Tak, przeszłości sprzed ponad półtora miliona lat. Co mnie przekonuje do stawiania takich hipotez? Otóż koronnym dowodem są pokruszone kości znajdujące się wewnątrz odnalezionych w Kenii szkieletów. W trakcie odsłaniania wspólnej mogiły dawnych ludzi natrafiliśmy na drobno pokruszone kości i nie wiedzieliśmy, skąd się tam wzięły. Kiedy przyjrzeliśmy się im dokładnie, doszliśmy do wniosku, że są to kości antylopy. Natomiast tak rozdrobnione mogły zostać poprzez świadome działanie człowieka lub drapieżnika. Tę drugą możliwość wykluczyliśmy, bo żaden duży drapieżnik nie mógł się dostać do zasypanej jaskini. Nic w tym nie byłoby dziwnego, gdyby nie to, że owe kości znajdowały się w pewnym określonym miejscu wewnątrz szkieletów. Mianowicie tuż za spojeniem łonowym, tam gdzie u kobiety znajduje się pochwa. Większość szkieletów kobiecych je miała, a męskie nie. W naszej grupie badawczej mieliśmy różne pomysły, by to wytłumaczyć, i były takie, że te kosteczki zjadano. Jednak ta hipoteza upadła, bo kości powinny być rozproszone w całym przewodzie pokarmowym, a nie w jednym miejscu. I dlaczego tylko u kobiet? Tłumaczyliśmy to jakimiś rytuałami i to najbardziej nam się podobało. Tylko po co kobiety miałyby sobie wkładać kości do pochwy? Mogły to być jakieś zachowania sado-maso, ale u prymitywnych ludzi to raczej niemożliwe. George spadł nam jak z nieba z tą wizją orgii ze spożywaniem mięsa. Tak właśnie mogło być i nagle wszystko stało się jasne. Twierdzę, że George mówi o rzeczywistych wydarzeniach z tamtych czasów. Naszą zagadkę wyjaśniliśmy, ale to niesie następne implikacje, a mianowicie, skąd George to może wiedzieć? Są dwa warianty: pierwszy, że trafił przypadkowo i wizja nie miała związku ze znaleziskami w jaskini, a drugi, że on tam już wcześniej był. – Łukasz zamyślił się na chwilę, po czym ciągnął dalej: – Przypadek pierwszy nie wchodzi w rachubę, bo szansa trafienia byłaby o całe rzędy prawdopodobieństwa mniejsza, jak szóstka w totka. Pozostaje tylko drugi wariant. Moi drodzy, zdaje mi się, że otworzyliśmy puszkę Pandory i to dopiero wstęp do czegoś większego. Coś takiego przewidział Zbigniew i ma swoją teorię na ten temat. Jednak ostrzegam, że to będzie szokiem dla nas wszystkich, a tym bardziej dla George’a. 

– Pozwól, Łukaszu – odezwał się profesor – niech ja powiem na temat złożoności naszej rzeczywistości fizycznej. Otóż to nie jest tak, że dzielimy ją na materialną i duchową, ona jest jedna i stanowi połączenie sfer materialności i niematerialności. Taki swoisty dualizm. To jest właśnie rzeczywistość transcendentna, która ma dwie strony i w ten sposób ją postrzegamy. Tę rzeczywistość można badać naukowo, ale tylko jej jedną stronę, a druga jest przed nami zakryta i nie poddaje się żadnym metodom badawczym. Jedyne narzędzia, które się sprawdzają, to wnioskowanie logiczne i doświadczenie. Tak, doświadczenie przeprowadzone na człowieku, bo tu jest kanał łączący te dwie strony rzeczywistości. – Zrobił krótką pauzę i spojrzał na mnie. – Dzisiaj takie doświadczenie przeprowadziliśmy, które potwierdza moją hipotezę. I to potwierdza podwójnie, mówiąc o dawnych wydarzeniach, o których opowiedział nam George. Od tej pory hipoteza rzeczywistości transcendentalnej jest bliska udowodnienia. Oczywiście należy wiele takich doświadczeń przeprowadzić i mam nadzieję, że będziemy je kontynuować. – Wziął głębszy oddech. – W największym skrócie przedstawię wam moje rozumowanie w całej tej sprawie. Trochę ponudzę i nawiążę do teorii względności. Otóż żyjemy w zakrzywionej czasoprzestrzeni opisywanej równaniami Einsteina. Jednak to jest tylko część rzeczywistości i pozostała jest niestety niezbadana ani opisana teoretycznie. Mimo to nie jesteśmy bezsilni. Co może świadczyć o istnieniu zakrytej rzeczywistości? – Zawiesił głos, jakby czekał na odpowiedź. – Jest kilka przesłanek i za taką koronną uznaje się istnienie zjawisk bezprzyczynowych, jak na przykład rozpad promieniotwórczy pierwiastków albo efekt tunelowy. Czymś takim może być też powstanie Wszechświata podczas Wielkiego Wybuchu. Na pozór są to zjawiska bezprzyczynowe, mówię „na pozór”, bo te przyczyny są, tylko my ich nie rozumiemy. Weźmy na przykład stan splątany cząstek elementarnych, tam jest związek przyczynowo-skutkowy, tylko że zachodzi bezczasowo. Niesamowite! Ten bezczasowy związek istnieje, nawet gdy cząstki znajdują się na przeciwległych krańcach Wszechświata. W tym przypadku powinno upłynąć około dziewięćdziesięciu miliardów lat między przyczyną a skutkiem. Jak to wytłumaczyć? Otóż musi istnieć jakaś rzeczywistość obiektywna, w której te rzeczy są normalne i dają się opisywać matematycznie. Tylko że my nie znamy takiej matematyki ani takiej rzeczywistości, lecz maleńki jej wycinek, i dlatego jesteśmy zaskakiwani przez rzeczy, które dzieją się na naszych oczach. Jest nawet hipoteza czasu wstecznego, gdzie te niby bezczasowe związki są i skutek może poprzedzać przyczynę. Spróbuję wyciągnąć wnioski z relacji George’a w świetle powyższej hipotezy: bohater opowieści rzeczywiście był tam i brał udział we wszystkich wydarzeniach sprzed półtora oraz trzech i pół miliona lat. Jeśli istnieje wsteczny czas, to przyczyną może być on dzisiejszy, a skutkiem on dawniejszy, czyli człowiek jaskiniowy. My sobie tak tłumaczymy, gdzie strzałka czasu wyznacza jeden kierunek od przeszłości ku przyszłości. Ale równie dobrze może być odwrotnie, znajdujemy się cały czas w teraźniejszości i są możliwe takie wędrówki, wydawałoby się, w milionach lat. George mógł czegoś takiego doświadczyć i być jednocześnie w rzeczywistości tej, na naszym spotkaniu, jak i dawnej, opowiadając nam niesamowite wydarzenia.

– Zbigniewie – odezwał się Łukasz – mówisz o takich zawiłościach, że trudno to pojąć, i być może nasze panie nudzą się podczas tych dywagacji.

– O przepraszam – wtrąciła się Kunegunda. – Czy uważasz, że my kobiety nie nadążamy za waszym rozumowaniem? A może nie jesteśmy do tego zdolne? Kobiety są tak samo inteligentne jak mężczyźni, a często pod tym względem ich przewyższają!

– Kundzio, przepraszam, Kunegundo – zwrócił się do niej Łukasz. – Nic takiego nie miałem na myśli, to tylko przejęzyczenie, a ty zbyt histerycznie zareagowałaś. 

– No wiesz! Histerycznie! Wcale nie histerycznie, tylko właściwie na twoją insynuację i dlatego musiałam przywołać cię do porządku. A Kundzię to możesz sobie… wiesz co!

– Jeszcze raz przepraszam za Kundzię. – Próbował ją udobruchać Łukasz. – Oczywiście, że Kunegunda.

– Kochani – wtrąciłem się. – Co się tak kłócicie. Czy jakiś szatan w was wstąpił? Albo z was wylazł i może zepsuć całe spotkanie.

– A ty, George, siedź cicho, bo jeszcze ci się oberwie. Wszystkim się oberwie! – Kunegunda uśmiechnęła się porozumiewawczo do nas wszystkich i jej zachowanie nie pasowało do tonu wypowiedzi. Pomyślałem, że znów się zgrywa i robi jakieś podchody. Na jej twarzy widziałem wypieki, jakby się czegoś wstydziła. A może to z emocji? Z długimi blond włosami wyglądała jak jakaś wiedźma wredna, zołza, przeleciało mi przez myśl. Jest przecież miłą osobą z właściwym sobie urokiem. Zmieniłem jednak zdanie, kiedy znów się odezwała: – Angeliko, Elu, pomóżcie mi w tym oswajaniu facetów. To są dzikie konie i trzeba ich dosiąść i ujeździć, żeby byli pokorni, jak baranki. 

– Kunegundo – rzekła Ela – mój mąż już jest ujeżdżony, przynajmniej tak mi się wydaje. On tylko w snach staje się nieokiełznanym ogierem i tam niech sobie robi, co chce. Byle tylko nie w realu. 

Zauważyłem, że wszyscy są we wspaniałych humorach, o czym świadczyły ich uśmiechy, a także gesty. To też mi nie pasowało do całej sytuacji. 

– A ty, Angeliko, czy też ujeździłaś swojego męża?

– Żeby on wiedział, jak go ujeżdżam i owijam wokół swojego palca. 

Łukasz zareagował na to swoim szerokim uśmiechem i spojrzał porozumiewawczo w kierunku Angeliki.

– No co? Nie mam racji? Przecież w pozycji na konika jesteś ujeżdżany. A z tym palcem to jest trochę inaczej, bo ty mnie owijasz wokół największego palca. Ale tylko, kiedy się kochamy. 

– No dobra, dobra – przerwała nam Kunegunda. – Dosyć tego seksu i wróćmy do rzeczy, bo jeszcze wiele mamy do wyjaśnienia.

– A co, nie lubisz seksu, a może masz jakieś zahamowania? – dołożyłem jej. A Kunegunda jakby na to czekała i zaraz wywiązała się między nami słowna walka na śmierć i życie.

– George, co ty sobie myślisz! To jest oburzające, byś wchodził buciorami w moją psychikę i to w tak intymną sferę. Ty sobie możesz tak włazić swoim klientkom albo tej samicy we śnie. Możesz ją nadziać swoim paluchem tak, żeby wylazł jej gardłem. Albo uszami. Możesz go wetknąć nawet do mózgu, bo tylko do tego zapewne jej służył.

Czułem, że zaraz eksploduję i znów zrobię awanturę, ale się opanowałem. Szybko zacząłem obmyślać ripostę dla Kunegundy i szukałem miejsca zaczepienia. Tylko że tak naprawdę nie było takich miejsc. Że gruba, to za mało, bo nie jest gruba. Mogłaby służyć Rubensowi za model i na tym obrazie zrobiłby największą kasę. Myśli kotłowały mi się w głowie, jak by tu ją podejść, i pomyślałem, że mogę się przyczepić do kwestii zawodowych czy wykształcenia. Ale ja się nie znam na pedagogice, kognitywistyce i wielu innych specjalnościach. Kurczę, nie widziałem nic, w czym mógłbym jej dołożyć. Ma córkę, która zdobywa wykształcenie i pewnie będzie jeszcze lepsza od niej. To może do byłego męża, który dość młodo zmarł? Nie znam ich pożycia, ale pewnie go wykończyła. On chorował na serce i chyba od jej gderania dostał zawału. Ona go osaczała, a on próbował się uwolnić spod jej dominacji. Biedny facet. Ja na jego miejscu babę bym stłukł na kwaśne jabłko. Moja agresja sięgała zenitu i zdecydowałem się na powiedzenie tego.

– Kunegundo, skoro sfery intymne są dla ciebie tematem tabu, to może tak o życiowych sprawach porozmawiajmy. Wiem, że w pierwszym małżeństwie za bardzo ci się nie układało, a największym twoim sukcesem było urodzenie córki. Reszta to same porażki.

– Kochany, co ty możesz wiedzieć, to są informacje z drugiej ręki i na pewno zniekształcone. A poza tym mężczyzna takich subtelności nie zrozumie, a tym bardziej ty.

– Kunegundo, czy nie wykończyłaś swojego męża? 

– A czy ty nie wykańczasz swojej żony tymi opowieściami o samicach i orgiach? 

– Ale Ela żyje.

– Ma pecha, że żyje, że z tobą żyje. Ja takiego faceta kopnęłabym w dupę i niech by leciał gdzie pieprz rośnie. Najlepiej do jaskini i niech tam ginie ze swoimi małpami!

– Kundzio, uspokój się, bo ci się jeszcze coś stanie ze złości. Jesteś malkontentką i to jest twój największy problem.

– Już mówiłam, co masz zrobić z tą Kundzią! Jestem Kunegunda! Myślę, że mnie prowokujesz specjalnie, bo zachwiane jest twoje ego. Chciałbyś być samcem alfa, a jesteś tylko pariasem. W towarzystwie tylko siedzisz i czasami coś bekniesz bez sensu. Wszyscy jesteśmy tym zażenowani i zniżamy się do twojego poziomu. Rzygać się chce!

– Podać ci garnek?

– Tak i po narzyganiu włóż go sobie na głowę do góry dnem!

– Słodka jesteś.

– Bo jadłam słodycze.

– Może ciacho? Ja nim jestem.

– Nie ruszyłabym.

– To co ci zaszkodziło?

– Ty.

– Jak to ja? Przecież mnie nawet nie liznęłaś.

– Liżę ciebie oczami i dlatego się zaraz porzygam.

– Nie rozumiem.

– No to ci zaraz powiem, co myślę o tobie. Tylko mi nie przerywaj! Jesteś dorosłym mężczyzną, a zachowujesz się jak smarkacz. Opowiadasz niestworzone rzeczy o seksie dzikich i uwierzyłeś w to, że jesteś jednym z nich. Samica jedna, samica druga i jeszcze cały harem z orgiami. Myślę, że to są twoje niespełnione marzenia zepchnięte do podświadomości i w snach ci wyłażą. Pewnie w realu seks ci się nie udaje i stąd te marzenia. To można łatwo wytłumaczyć i według Freuda jesteś typowym przykładem faceta z kompleksami. Nieudacznikiem, słabeuszem i może nawet impotentem. – Wzięła głębszy oddech i po chwili nawijała dalej: – Zobacz, w portkach nic nie masz, a powinien ci stać na mój widok. Ze mną się rozmawia bez luzu w spodniach. Ignorujesz mnie. Cienkie jesteś ciacho, a raczej okruchy ciacha i to suche. Co masz na swoje usprawiedliwienie, cieniarzu? 

– Kunegundo, nic nie mam na swoje usprawiedliwienie, bo domyślam się, o co ci chodzi. O to, żeby znów mnie wyprowadzić z równowagi, bym zaczął więcej mówić o tych zagadkowych przygodach. A nawet wpadł w trans i jak dzikus mową ciała zademonstrował, co mam do powiedzenia. Pewnie chciałabyś, żebym rozebrał się do naga i w pełnym wzwodzie zaatakował ciebie i inne kobiety. Oczywiście mężczyźni by was obronili ku waszemu zadowoleniu. To oczywiście żart, a tak naprawdę chcecie więcej faktów, by skonfrontować to z dowodami kopalnymi. Nie wiem, czy może być więcej dowodów niż te z jaskiń, ale zabawmy się, może jednak coś więcej da się wywnioskować z mojej opowieści o kobiecie księżycowej. Tak, o kobiecie, z którą uprawiam seks w snach. A może to nie są sny?

Angelika pobladła z zaskoczenia i pojawił się grymas niezadowolenia na jej twarzy. Natomiast Ela zareagowała zupełnie inaczej. Ujrzałem jej uśmiech, jakby chciała zaakceptować to, co przed chwilą powiedziałem. Reszta towarzystwa słuchała z zaciekawieniem i nic nie mówiła. To mnie zachęciło do kontynuacji opowiadania o księżycowej kobiecie.

– Kochani – zacząłem – mam coś ważnego do powiedzenia. Otóż zdradzam swoją żonę w snach i są one nadzwyczaj realne. Jakby to były wspomnienia z poprzedniego dnia. Kiedy opowiadałem tę historię o sobie jako australopiteku, była to wizja we śnie. Jednak tę wizję miałem wtedy, kiedy kochałem się z kobietą. Oczywiście we śnie i w pojeździe obcych. Tak, obcych, którzy mnie uprowadzili i robili na mnie jakieś doświadczenia. Sądzę, że nadal to robią, ponieważ co jakiś czas sny powracają i sytuacja się powtarza.

– Co ty powiesz, George – rzekła Kunegunda. – Jestem bardzo ciekawa twojej opowieści. Uprawiasz seks z jakąś laską księżycową i to jeszcze obcą. Powiedz, może się zrehabilitujesz w moich oczach i nie będziesz takim nieudacznikiem. 

– Kochanie, czy na pewno chcesz o tym opowiedzieć? – wtrąciła się Ela. Ona nadal była pogodna, jakby znała treść moich snów, lecz nie chciała, by o tym wszyscy wiedzieli. Czyżby je naprawdę znała? Ale skąd? A może mówię przez sen i ona się temu przysłuchuje? 

Profesor też mnie zachęcał do opowiedzenia tej historii: 

– George, mów, my wszyscy jesteśmy ciekawi twoich snów, bo być może i one wniosą coś do naszych badań.

– Tylko opowiedz wszystko ze szczegółami, bez krętactwa – przekonywał z kolei Łukasz. – Jeśli to ma być pornoopowieść, to będę słuchać pilnie i nie przerywać. Można to nagrać i wysłać do jakiegoś świerszczyka. Może by z tego była niezła kasa… – Zaśmiał się. 

– Dobrze. – Kiwnąłem głową. – Powiem tyle, ile zapamiętałem z moich snów. Jednak może to być źle przez was odebrane, a nawet szokować. Kochanie – zwróciłem się do Eli – przepraszam, że będę mówić o moich przygodach, bo to może cię dotknąć. Kocham was obie, jakbyście były jedną osobą. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, czy to schizofrenia mnie dopada, czy rzeczywistość jest tak złożona i dopiero w najśmielszych snach się ujawnia w pełni.

– Kochanie – odparła Ela. – Powiedz im wszystko, masz moją akceptację. Jestem z tobą. Wiedz, że nie ma innej kobiety między nami. Jestem tego pewna. – Uśmiechnęła się, zatrzepotała rzęsami i tymi gestami przekonała mnie, bym opowiedział wszystko o sobie i Selene. Postanowiłem zdradzić nasze najbardziej intymne sekrety, ale tylko dlatego, że mogło się to przysłużyć sprawie i rozwiązać całkowicie zagadkę moich snów i ich związku z rzeczywistością. 

– Moi drodzy, zacznę od początku i w skrócie opowiem, jak to się zaczęło. Otóż zdarzyło mi się to po raz pierwszy wiele miesięcy temu, kiedy w snach znalazłem się na Księżycu i spacerowałem w towarzystwie pięknej kobiety i mężczyzny. Później ta sama para pokazywała mi pomieszczenia pod powierzchnią gruntu i różne urządzenia o nieznanym mi przeznaczeniu. Nasza rozmowa odbywała się bez słów. Zadając pytanie, wystarczyło je pomyśleć, a zaraz w głowie następowała odpowiedź jako przypomnienie sobie czegoś dawno zapamiętanego. 

Następnym razem był kontakt w pojeździe obcych, gdzie miałem pierwszą wizję. Nie pamiętam początku akcji, lecz samo zakończenie. A było ono nadzwyczaj przyjemne i pożądane, otóż kochaliśmy się. 

Kiedy obudziłem się we własnym łóżku, natychmiast przypomniałem sobie ów sen i wizję. 

Trzeci kontakt był jeszcze inny ze względu na treść wizji we śnie. Wówczas byłem homo ergasterem, gdzie akcja zakończyła się wspólną orgią ze spożywaniem mięsa. Właśnie w tym śnie uprawiałem seks z Selene i dla mnie było to nowym doświadczeniem.  

Całkiem niedawno miałem kolejny sen, w którym kochałem się z Selene. On różnił się bardziej od pozostałych i był zupełnie fantastyczny. Bardzo się krępuję o tym mówić i do końca nie jestem przekonany, czy chcę go opowiedzieć.

Nastała niepokojąca cisza, którą przerwał profesor: 

– Ależ opowiedz nam swoje wszystkie przygody z ukochaną Selene. Przepraszam, Elżbieto, że tak mówię, ale on was kocha obie, jakbyście były jedną osobą. Czy to jest możliwe? 

Znów zapadła cisza. Wreszcie przerwała ją Kunegunda i w swoim apodyktycznym tonie zwróciła się do męża: 

– Zbigniewie, taki pomysł może się zrodzić tylko w męskiej głowie. Nie da się kochać naraz dwóch kobiet, tylko jedną. Wszystko inne jest czystym zwierzęcym seksem! Czy tak George? 

– Tak – odparłem. – Nie da się.

– To dlaczego kochasz obie?

– Nie wiem, ale zważ, że ta druga istnieje tylko w moich snach.

– A gdyby one się zmieniły i Ela byłaby tylko we śnie?

– Ale nie jest.

– Dobrze, uspokoiłeś mnie, lecz czy swoją żonę również?

– Elu, powiedz coś.

Ela milczała i zauważyłem w jej oczach łzy. Wszyscy je widzieli. 

Po chwili zastanowienia zdecydowałem, że jednak nie opowiem snu o Selene, i głośno to powiedziałem.

– Dlaczego nie chcesz nam go opowiedzieć? – zapytała Kunegunda. – Przecież wyjawiliśmy ci nasz plan z pełną szczerością. Co chciałbyś jeszcze wiedzieć o nas, o mnie, żebyś się całkowicie przekonał o naszej szczerości? 

– Tak, mam pytanie do ciebie, Kunegundo. Czy rzeczywiście poddany zostałem jakimś manipulacjom psychologicznym, abym powiedział o wszystkich moich snach?

– Dobrze się domyślasz, George. Cel został osiągnięty i o to nam wszystkim chodziło. Nie musieliśmy stosować bardziej wyrafinowanych technik psychologicznych. Dziękujemy ci wszyscy, bo to spotkanie miało na celu wyciągnięcie z ciebie wszystkich informacji drzemiących w twojej świadomości i podświadomości. To nam umożliwi badanie sprawy, bo dotykamy czegoś niesamowitego. Hipoteza Zbigniewa staje się coraz bardziej prawdopodobna. Dlatego będziemy musieli jeszcze sporo popracować nad problemem i zorganizować niejedno spotkanie. Mam nadzieję, że będziesz chciał w nich uczestniczyć, bo to jest warunkiem powodzenia w rozwikłaniu zagadki. – Znowu uśmiechnęła się tajemniczo. – Chcę jeszcze wyjaśnić moją postawę wobec ciebie. Otóż ja nie jestem taką jędzą, jaką zagrałam. Jestem normalną, spokojną osobą i nikomu nie sprawiam przykrości. W rzeczywistości kocham ludzi i cieszę się ich sukcesami. Moje wnętrze jest różne od tego, jak widzą je inni. Tak naprawdę mam swoje marzenia i słabości. Jednak na zewnątrz muszę być twardą asertywną osobą. Tego wymagają praca i stosunki rodzinne. Szanuję cię i wydajesz mi się miłym mężczyzną, a do twojego wybuchu agresji ja się przyczyniłam z pomocą nas wszystkich.

– Kunegundo, domyślałem się, że stosujesz wspomniane techniki psychologiczne, lecz moje emocje były silniejsze od chłodnej rozumowej analizy przebiegu sytuacji. Chcę cię przeprosić za gorzkie słowa o mężu, jakobyś go wykończyła. Nie zastanawiałem się nad tym, a chciałem odeprzeć twoje ataki jakąś ripostą. Tylko to mi przyszło do głowy.

– George, to mnie bardzo zabolało i chyba zauważyłeś moje załzawione oczy. Zebrało mi się na płacz, lecz szybko się opanowałam, bo cały plan mógł się zawalić. Wiedz, że to nie ja doprowadziłam do śmierci mojego męża, bo on od dawna chorował na serce i to stres go wykończył. On miał duszę artysty i tak odbierał świat. Nie był zbytnio przystosowany do życia i to ja musiałam dbać o nasz byt. Na tym tle często dochodziło do sporów między nami, co odbijało się na jego zdrowiu. Wiedz, że tylko jego kochałam i chyba tak pozostanie do końca mojego życia. 

– A Zbigniew?

– On jest też kochany.

Zaczęło świtać, a ja zmęczony od wrażeń i emocji poczułem się senny. Inni zapewne też i było to widać po ich półprzymkniętych oczach. Angelika przytulona do Łukasza wydawała się, że śpi. To pewnie Kunegunda wszystkich uśpiła opowieścią o jej życiu osobistym.

Gospodarz domu, widząc znużenie towarzystwa, zaproponował, abyśmy zakończyli to ciekawe i owocne spotkanie i się zdrzemnęli, chociaż na parę godzin. Powiedział, że przygotował trzy sypialnie i każdy się wygodnie wyśpi. Zażartował też, że nie ma mowy o żadnym mieszaniu się małżeństw.

Nazajutrz wszyscy wstali wyspani, lecz z ciężkimi głowami. Profesor stwierdził, że na to jest jedyna rada, a mianowicie starter w postaci kieliszka szampana. Biedni ci, którzy prowadzili auta, ale ja na szczęście do nich nie należałem, bo Ela się zaoferowała, że poprowadzi samochód. Po śniadaniu startowałem sobie jeszcze dwa razy, inni także. Podczas śniadania podsumowaliśmy nasze spotkanie i wyciągnęliśmy ostateczne wnioski. Oczywiście jeszcze nie końcowe, bo to jest dopiero materiał do dalszych analiz. Padła też propozycja ze strony Łukasza, abyśmy w takim składzie wybrali się do hiszpańskiej jaskini Altamiry. Tam prowadzono prace konserwatorskie i Łukasz brał w nich udział. 

Po śniadaniu wszyscy się rozjechali łącznie z profesorstwem. Wcześniej podziękowaliśmy sobie za miło spędzone chwile i Zbigniew zaprosił nas do dalszych spotkań i dyskusji nad zagadkowym i nierozwiązanym zjawiskiem, jakim były moje sny i ich związek z minionymi wydarzeniami. 

Po paru godzinach Ela i ja byliśmy już w domu. Ona zaczęła przygotowywać obiadokolację, a ja zmęczony walnąłem się na łóżko. Ela sobie świetnie radzi w kuchni, więc co ja będę jej tam przeszkadzać. Zresztą byłem bardzo wymęczony prowokacjami psychologicznymi i należał mi się odpoczynek.

Minęło wiele miesięcy i nasze życie toczyło się dalej. Codzienne obowiązki i te zawodowe wypełniały nam czas. Naszym przyjaciołom czas również szybko mijał. Utrzymywaliśmy z nimi częsty kontakt i sobie wszystko mówiliśmy. Łukasz kilka dni temu wyjechał do Hiszpanii wziąć udział w pracach konserwatorskich Altamiry. Instytut wysłał go z grupą archeologów, by ratować tamtejsze malowidła naskalne. One zanikają, a winni są turyści. Zbyt duża liczba zwiedzających powoduje zainfekowanie bakteriami rysunków i tym samym ich znikanie. Podjęto decyzję, aby na jakiś czas zamknąć jaskinię przed zwiedzającymi i w tym czasie odrestaurować część malowideł. Tym będzie zajmować się konserwator zabytków, który opracuje metodę przywracania oryginalnych kolorów i chemizmu barwników. Łukasz i pozostali archeolodzy mają prowadzić prace badawcze nad nowymi znaleziskami odkopanymi i zabezpieczonymi w niższych pokładach jaskini.

cdn.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kuba wyspa jak wulkan...wygasły.

Palmapalma, Prosty na moście, Dominikana, Saona.

O mnie.